60. URODZINKI PKiN :)
TELAWIW OnLine: Odczuwalne od paru dni ze szczególnym odpałem… ogólnoświatowe ogóry, obejmujące też wyjątkowo Izrael, sprawiają, że można dziś spokojne zacząć od fetowana 60 urodzinek PKiN. Załączam fragment mojej dziennikarskiej książki pt. ”Dawka Polin” (Właśnie Polska) sprzed paru lat, która w wersji hebrajskojęzycznej ukazała się w Izraelu – w wydawnictwie największej gazety ”Jedijot Achronot”.
…W samym sercu Warszawy wysiadam na Dworcu Centralnym, który zbudowany został na początku lat 70. specjalnie przed wizytą Leonida Breżniewa. Ten sowiecki satrapa siedział wtedy w Polsce z dwa tygodnie, żeby przekonać się, czy „bratnia republika” od razu na wstępie tzw. dekady gierkowskiej, nie wyłamie się z socjalistycznego obozu, jak parę lat wcześniej Czechosłowacja…Całkiem niezłym epitafium dla tych czasów jest odbywający się od paru lat – na tym postkomunistycznym dworcu – wrześniowy festiwal teatrzyków off z podrygującymi kukłami.
Główna hala dworca wzorowana była od początku na rzymskim Termini, ale nawet teraz – pomimo kolorowych reklam, kiosków i anglojęzycznych zapowiedzi pociągów – zachowała w sobie jakieś ślady po komunie. Wychodzę z hali dworcowej i widzę słynny Pałac Kultury i Nauki (PKiN), na widok którego doznać można wzruszeń podobnych do doznań Ericha von Danikena. W swojej książce pt. „Od megalitu do socrealizmu” uznał on tę monstrualną i ohydną, bolszewicką budowlę za dzieło cywilizacji pozaziemskiej: ”Żaden rozumny człowiek nie mógłby tego zbudować”.
Warszawa jest miastem, w którym się wychowałem w latach po drugiej wojnie światowej. Jako małolat chodziłem często do Pałacu Kultury na basen czy jakieś zajęcia techniczne, modelarstwa okretowe, lotnicze, szkutnictwo etc. Nie zdawałem sobie oczywiście wtedy sprawy, że dzieciństwo upływa mi w cieniu tej mamuciej, monstrualnej piramidy otoczonej posągami piętrowych roboli, zapatrzonych donikąd i głaszczących łebki mongoloidów.
Warszawa to jedno z tych miejsc w Europie, o których naprawdę można powiedzieć, że zostały wyjątkowo okrutnie potraktowane przez najnowszą historię. Najpierw niemal doszczętnie zniszczona przez Niemców – zamieniona w jakieś totalne cmentarzysko, pustynię gruzów i popiołów; potem odbudowana jako potworna bolszewicka metropolia, mająca stanowić trzeci wierzchołek uświęconego jeszcze za czasów carskiego imperium – rosyjskiego trójkata: Moskwa, Sankt Petersburg, Warszawa.
To nie są puste frazesy; ocenia się, że hitlerowcy zniszczyli polską stolicę w 84%. Kilka lat temu ówczesny prezydent Warszawy, Lech Kaczyński poinformował, że wg ekspertów zniszczenia spowodowane przez Niemców w Warszawie szacuje się wstępnie na ponad 45 mld USD. Wypowiedź ta wywołała prawdziwe tsunami w mediach niemieckich, tak jakby sama wzmianka, że Polakom może się coś od Niemców należeć była pogwałceniem dobrych manier europejskich i podstawowych pojęć poprawności politycznej.
Warszawa w pierwszej chwili robi na przybyszu z zewnątrz dziwne wrażenie, gdyż – inaczej niż w innych stolicach europejskich – jest tu niezwykle dużo wolnej przestrzeni. W różnych miejscach wciąż straszą szare gomułkowskie bloki z lat sześćdziesiątych, przetykane zniszczonymi przedwojennymi czynszownymi kamienicami – ale pośrodku tego wszystkiego wyrastają stalowo-szklane biurowce. W Środmieściu zwraca uwagę duża ilość tablic upamiętniających ofiary hitlerowskich egzekucji ulicznych i walk powstańczych, z wyszczególnieniem liczby zabitych.
Przeciętny turysta nie jest w stanie pojąć faktu, że prawie całe to miasto postawione zostało faktycznie całkiem od nowa – na zgliszczach i ruinach. W przedwojennej Warszawie dominował eklektyzm po którym ślady, choć nieliczne, widoczne są jednak do dziś w Śródmieściu i w prawobrzeżnej części miasta – po drugiej stronie Wisły – na Pradze. Można więc czasem zobaczyć ocalałe cudem wspaniałe kamienice, które za czasów komuny były potwornie zaniedbane i zdewastowane, ale teraz sa remontowane i stopniowo odzyskują dawną świetność.
Patrząc na wielkie, niesamowite kamienice przedwojennej Warszawy człowiek zdaje sobie sprawę, że to miasto nigdy nie musiało udawać Europy i byłoby z pewnością jednym z najlepszych miejsc kontynentu, gdyby komuniści nie rozwalili go do reszty po wojnie. Odbudowali wprawdzie pieczołowicie Stare Miasto – choć bez Zamku Królewskiego, który burzył ich dialektyczny porządek świata i powrócił na swoje miejsce dopiero w latach 70. (wg planów hitlerowskch w miejscu zamku stanąć miała hala ludowa). Natomiast za cienką atrapą odbudowanej Starówki i przelotowej ulicy Nowy Świat – komuchy nie zrekonstruowali tej naprawdę wielkomiejskiej, eklektycznej Warszawy, która kojarzyła im się z burżujstwem.
Na powojennych zdjęciach widać dokładnie, że budowniczy socjalizmu mogli uratować dużą część wielkomiejskiego Śródmieścia, gdzie zachowały się całe pierzeje ulic. Dosyć dużo domów ocalałych z wojny i powstania warszawskiego było uszkodzonych i wypalonych, ale pozostały ich fasady. O tym, jakie to miasto było dawniej – i jak należało je odbudować – świadczą nieliczne, ocalałe ciągi wielkich przedwojennych kamienic z ozdobami na fasadach – w Alejach Jerozolimskich, na Marszałkowskiej, a także w mniejszych bocznych ulicach, np na Lwowskiej, Wilczej i Foksal.
Niemcy od samego początku chcieli zmarginalizować i zrównać z ziemią półtoramilionową, szeroko rozłożoną Warszawę, której nie byli chyba w stanie do końca kontrolować. Hitlerowcom zależało też szczególnie na tym, żeby zatrzeć wszelkie wspomnienia i ślady po utworzonej w 1918 roku – po 123 latach rozbiorów – niezależnej Republice Polskiej. W chorej wyobraźni okupantów, której odbiciem był projekt „Germania Speera” z Berlinem, jako stolicą świata – Warszawie w najlepszym wypadku przeznaczony był los małego prowincjonalnego miasteczka niemieckiego.
Piękną eklektyczną Warszawę, porównywalną z wielkimi stolicami Europy można oglądać już tylko na przedwojennych fotografiach.Dosyć dobrze widać, jak wyglądała Warszawa tuż przed 1 sierpnia 1944, a więc przed wybuchem powstania warszawskiego, chociażby na zdjęciach lotniczych Luftwaffe, odnalezionych ostatnio w Archiwum College Park pod Waszyngtonem. Jedynym miejscem, gdzie już wówczas nie pozostał kamień na kamieniu są czarne, wypalone tereny dawnego getta warszawskiego.
W roku 1945 Stalin zobowiązał się pomóc w odbudowie…Warszawy, a w 1951 r. Wiaczesław Mołotow podczas wizyty w tym mieście złożył propozycję nie do odrzucenia: wystawienie pałacu w typie wieżowców moskiewskich – z gigantycznym placem, na którym odbywać się będą pochody 1-majowe i defilady. W rezultacie wyburzono ocalałe kwartały starych kamienic i zmieniono topografię ulic, żeby zbudować bizantyjską piramidę z iglicą Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. Przed wojną na tych terenach, obejmujących potem częściowo getto, mieszkało 45 tysięcy ludzi.
Dziś Polacy wstydzą sie tego „prezentu Stalina dla Warszawy” i stroją sobie z niego żarty, ale pół wieku temu dostarczał on też z pewnością wielu emocji pozytywnych. Zmęczeni wojną ludzie cieszyli się dosłownie z każdego nowego domu stawianego w miejscu wypalonych ruin i zgliszczy. Na zmediatyzowanym socrealistycznym plakacie propagandowym z 1952 roku wielki dźwig unosi napis „Warszawa” – w kształcie segmentu budowlanego – z siedzącym na nim białym gołąbkiem pokoju.
Wielu ludziom w Warszawie marzy się od dawna zburzenie tego dziwacznego symbolu wieloletniej sowieckiej dominacji i zabudowanie gigantycznego placu pośrodku miasta supernowoczesnymi wieżowcami z galeriami handlowymi i szczególnie potrzebnymi miastu – podziemnymi parkingami. Andrzej Wajda napisał niedawno w jednej z gazet – w dyskusji nad zagospodarowaniem „Placu Defilad” – że należy tam zbudować „mały Manhattan”, aby pozbyc się wreszcie tego symbolu przemocy.
Trudno uwierzyć, ale w PKiN, poza gigantycznymi schronami przeciwatomowymi w podziemiach, mieściły się kiedyś trzy teatry, Sala Kongresowa na 3000 miejsc, trzy kina, muzeum techniki, sala sportowa, osobne skrzydło zwane „pałacem młodzieży” z biblioteką i czytelnią, pracowniami modelarskimi i olimpijskim basenem z trybunami na 500 miejsc – w sumie blisko 3300 rozmaitych pomieszczeń. Na 30. piętrze był najlepszy punkt widokowy w mieście, z którego wycieczki szkolne przez kilkadziesiąt lat mogły podziwiać panoramę Warszawy.
Podziwiają zresztą i teraz, z tym że przewodnicy tłumaczą młodym ludziom, iż „generalissimus Stalin zbudował w środku Warszawy PKiN z „największym placem Europy”, zniekształcając w dużym stopniu przedwojenną strukturę zabudowy stolicy”. Tak naprawdę była to karykaturalna, demoniczna mutacja nowojorskiego Empire State Building, którego Rosjanie najpierw skopiowali w SIEDMIU egzemplarzach na własnym terenie, w Moskwie, a potem – niczym w złym śnie – podrzucili Warszawie.
Jak już mówiłem, komuniści nie chcieli odtworzyć Warszawy wg wzorów przedwojennych i np. centralną ulicę Nowy Świat odbudowali wzorem peryferyjnych miast rosyjskiego zaboru. Po obu stronach ciągną się zwartym rzędem, niewysokie klasycystyczne domy, nie mające nic wspólnego z europejską, wielkomiejską zabudową sprzed 1944 r. Na starych zdjęciach widać, że Nowy Świat był ulicą, z eklektycznymi kamienicami różnej wysokości, między którymi jeździły tramwaje.
Warszawa wyrasta na nowo – tym razem, jako miasto identycze z innymi metropoliami pełnymi wieżowców, centrów handlowych, apartamentowców i strzeżonych osiedli. Żeby przekonać się, jak błyskawicznie rozwija się Warszawa najlepiej przejechać na drugi brzeg Wisły na Pragę – skąd widać panoramę Starego Miasta, nad którą wyrastają wieżowce. To tak jakby w XVIII-wieczną panoramę Warszawy pędzla Canaletta – wkomponować nagle stalowo-szklane drapacze chmur z innej rzeczywistości galaktycznej. Canaletto był włoskim malarzem, który przyjechał do Warszawy na zaproszenie ostatniego króla Polski, Stanisława Augusta, wielkiego miłośnika sztuk pięknych, który na swoim dworze gromadził wybitnych artystów.
W namalowanym przez Canaletta cyklu widoków Warszawy zachowała się chyba jakaś atmosfera i przeczucie „końca epoki” przed rozbiorami, które pozbawiły Polskę niepodległości na 123 lata. Z obrazów tych (prezentowanych w Zamku Królewskim i Muzeum Narodowym) bije ciężki słoneczny blask – którego ciepło przenika do nas – zaś długie cienie pałaców i kamienic kontrastują z rozświetlonymi fasadami. Po drugiej wojnie obrazy Canaletta – który malował przy użyciu camery obscury oddającej z precyzją szczegóły architektury – okazały się niezwykle przydatne w rekonstrukcji zabytków starej Warszawy.
http://simania.co.il/bookdetails.php?item_id=658614