FRAGMENT WIĘKSZEJ CAŁOŚCI (2).
TELAWIW OnLine: W swoim urozmaiconym żywocie dziennikarskim, z którego jestem całkiem zadowolony, a który od samego startu był toksyczny, zaliczyłem też oczywiście sporo różnych wpadek. Większość z nich miała na szczęście charakter nieszkodliwy, czasem wręcz komiczny – z jednym tylko wyjątkiem, który do dziś uważam za dosyć niefortunny.
Chodzi o moją współpracę z „Gazetą Wyborczą”, którego to epizodu nie wyrzucam sobie jednak zanadto, gdyż wówczas w połowie dekady lat dziewięćdziesiątych – michnikowa „gazetka”, jak nazywali ją wtajemniczeni – nie była jeszcze w takim stopniu zdefektowana i usiłowała jakby nawet zachowywać pozory obiektywizmu. Stąd lekki eufemizm „niefortunny”.
„Gazetka” ze swoistym świeżym w miarę normalnym językiem – w porównaniu z komuszą nowomową – była w owym czasie najlepszym dziennikiem w Polsce, co wynikało też dodatkowo z braku jakiejkolwiek poważnej konkurencji (płachtowata jeszcze wtedy „Rzepa” ziała zawsze taką nudą, że nawet Konwicki „przeglądał ją na podłodze – z wyciem”)…
Współpracka z „GW” pasowała mi też dlatego, że wzorowały się na niej m.in. różne prywatne radyjka, które nieźle płaciły i z którymi też owocnie współdziałałem. Później zrozumiałem, że ja z kolei musiałem pasować „gazetce”, bo lewactwo światowe, jak to się teraz zwie – lubiło Izrael za zawarcie debilnego, zmanipulowanego przez „deep state” Układu z Oslo.
Kilka lat później po zabawnym zerwaniu z „gazetką” – o czym opowiem osobno – dzwoni do mniej sympatyczny skądinąd człowiek od tego ich „prestiżowego Magazynu” z zapytankiem, czy zgodzę się, żeby puścić moje dawne teksty w „Encyklopedii Gazety Wyborczej”…Zgodziłem się z podobnych co w przypadku radiofonicznym względów marketingowych.
To był cholerny błąd; musiałem potem raz po raz ganiać na zatłoczoną pocztę, bo żaden listonosz nie chciał tego targać, mimo subtelnych zachęt finansowych z mojej strony – gdy kolejne kobyły tego 21-tomowego topornego wydawnictwa zaczęły przybywać na mój adres. Co i raz kląłem jak opętany stojąc w kolejce – zagracało mi to potem z pół metra na regale.
Na farcie po jakimś czasie odkryłem nagle, że sporo moich dawnych korespondencji „opatrzyli” w tej edycji post factum bzdetami jakiejś proarabskiej dziuni, co widząc piznąłem cały ten gigantomaniakalny pakiecik do najbliższego kubła na ulicy – zwalniając z wizgiem rzeczony regalik.
© 2021 Eli Barbur. Wszelkie prawa zastrzeżone.