IMIĘ TWOJE CZĘŚĆ ŚWIATA (4)
Najnowsza, zremiksowana wersja opowiadania Imię Twoje Część Świata, które drukowane było najpierw w Izraelu i następnie w Polsce w tomie moich opowiadań pt. TEN ZA NIM.
Zamówiony przeze mnie kotlet po kijowsku
przywędrował do mnie po 45 min. z Kijowa.
(Nabokov)
Na samym dole w podziemnym schronie przeciwlotniczym otwierali wystawę obrazów i dziewczyna czekała na mnie koło pozłacanego posągu Buddy naturalnej wielkości, grzebiąc nerwowo nogą w trocinach na betonowej podłodze. Dotknęła mojego ramienia i przyciągnąłem ją mocno do siebie; przytrzymała się czegoś, żeby na mnie nie polecieć – patrzyła na mnie przez chwilę z przechyloną głową. Zostawiła samochód obok na dolnym parkingu.
Na rozświetlanej fleszami ulicy kombatanci RAF i Armii Czerwonej szli w nogę do rytmu werbli wybijanego przez skautów w krótkich spodenkach – kolorowe baretki odznaczeń i ręcznie malowane szyldy VE Day. W podwójnym rzędzie telewizorów na wystawie leciał stary western z facetami w kożuchowych kurtkach, z giwerami z przyciętymi lufami – zimowy zachód słońca nad Górami Skalistymi – totem indiański na lawinowym zboczu z ośnieżonymi świerkami.
Z zaciemnionej synagogi dochodził chóralny męski śpiew z waleniem w pulpity – zapłonął nagle wielki kryształowy żyrandol – oświetlając spocone kobiety z walcharzamistłoczone na balkonie. Po drugiej stronie ulicy chasyd w rogowych okularach zaglądał w okno podziemnej garderoby Hali Kultury, gdzie tancerki w różowych trykotach przymierzały baletki. Ich odbicia w zaparowanym lustrze na całą ścianę wyglądały w smugach światła jak na obrazach Degasa.
Wieżowce Giełdy Diamentowej – bezkolizyjne skrzyżowanie nad kanałem Ajalon – na dachach biurowców i warsztatów wielkie billboardy z pędzącymi wskazówkami zegarów dworcowych. Z przelotówki skręciliśmy w prawo do Bnej-Braku* i wąskimi zaułkami dojechaliśmy do piekarni “Wisznice” między marmurowymi frontonami jeszybotów oświetlonych pomarańczowymi jarzeniówkami. Zgarnąłem zlepione ciepłe bułki prosto z blachy u chasyda z pobielałą od mąki twarzą clowna cyrkowego – wewnątrz wozu pod gwiaździstym niebem pachniało gorącym chlebem.
Przyciskała mnie potem do siebie z całej siły – skręcona w połowie ciała obejmowała poduszkę, zatykając sobie nią usta – momentami widziałem jej głowę na tle oświetlonego biurowca nad rozwianymi koronami palm. Na drugi dzień zawody tenisowe pod miastem – siedzieliśmy wysoko na betonowej trybunie – ostre ścięcia znad głowy w grze podwójnej pań chuchających na rakiety jakby na Roland Garros. Po paru piweczkach Tel Awiw świetnie wygląda – mówiłem sobie – nigdy chyba nie widziałeś tylu fajnych spraw naraz; całkiem niezły pomysł na życie w tym kraju.
Włócząc się nieraz godzinami po Tel Awiwie odkrywałeś wciąż na nowo, że to jest kompletnie zawirowana zbitka Manhattanu i Otwocka, Carskiego Sioła i żelbetowego socrealu, postkolonialnych rezydencji z palmami i zapyziałego Orientu – niekoniecznie dawniej komuś na tym zależało; samo tak musiało wyjść to zawirowanie; cholerny postmodernizm, myślałem, przyczajony i drapieżny obłęd.
Skoczyliśmy do knajpy w starym wagonie kolejowym i przez cały czas o niej nie myślałem, a właściwie myślałem mało – odechciało mi się gadać o jakichś numerach z wojska. Siedziała obok mnie w słomkowym kapeluszu z szerokim rondem – jakby trochę bokiem, w kwiecistej sukience z gołymi plecami – zmuszałem się coraz bardziej, żeby o niczym nie myśleć, i tamta samotność w terenie wydała mi się nagle łatwiejsza, i tak o tym myślałem.
Wygrzebywała zieloną sałatę ze szklanej michy, że normalnie kojarzyłeś zająca na zagonie – i tak się do niej miałem; wszędzie już leżały jej kolczyki i pierścionki w większych ilościach, które pozdejmowała i poutykała pod różnymi solniczkami i stojaczkami z przyprawami. Wyciągnęła do mnie rękę jakoś powoli – głos jej łagodniał w takich momentach – trzymała rękę na stole, która nagle wydała mi się cholernie elegancka; patrzyłem na jej twarz – zamyślona uśmiechała się tym swoim fajnym uśmiechem; muszę już iść – powiedziałem, a ona poszła za mną.
Podwiozła mnie na plac parkingowy pod halą sportową Jad Eliahu**, gdzie w zapadającym zmierzchu czekałem na autobus, żeby wrócić do wojska. Arab z tranzystorem holował wbite w siebie wózki koszykowe pod hipermarketem i zapalili kolorowe żarówki na sznurach w górze. W hangarze warsztatu samochodowego sprawdzali ustawienie świateł i na zapleczu sali bankietowej koło odkrytego basenu z wieżą do skoków suszyły się białe kurtki kelnerów.
Facet w grubych okularkach z powiększonym zezem praptaka sprzedawał bejgele z sezamem pod oknami autobusów z rezerwistami – płomień grilla chodził po kurczakach na wietrze. Zobaczyłem stragan z łaciatymi misiami i potem takie “koale” sprzedawali na rozjeździe ukrzyżowane na pickupie z podwójną kabiną. Młode eukaliptusy na poboczu szosy w Negewie wyglądały w światłach wozów jak brzozy w Europie – przypomniałem sobie, że koale narkotyzują się listkami eukliptusów i potem przysypiają na drzewach.
CDN
@
*Dzielnica ortodoksyjnych Żydów
** Obecnie – Hala Nokia