KARP – Renata Jablonska
Telefon zza ściany nie przestaje dzwonić.
A mój milczy. Już stanowczo zbyt długo.
Chwila ciszy i u nich znów dzwoni. Jest po 12-tej w nocy. Pewnie nie uda mi się zasnąć.
Widocznie do wszystkiego można się przyzwyczaić, bo jednak czuję, że zasypaim.
Samolot jest prawie pusty. Cisza. Słychać jedynie szum motorów. I pochrapywanie starszego pana, który siedzi tuż za mną.
Jest noc, gdy zaczynamy łądowanie. Ale to chyba nie lotnisko. W świetle padającym z samolotu, widzę morskie fale. Wysiadamy prosto na pokład statku. Rozglądam się. Nie widzę chrapiącego pana, ani innych pasażerów. Przede mną rząd leżaków. Siadam. Czuję, że statek zaczyna się lekko kołysać. Płyniemy. Małe rybki wyskakują z wody i tańczą przde mną. Po chwili znikają.
Nie wiem dokąd płyniemy. Jestem zmęczona. Drzemię.
Budzą mnie padające na mnie krople wody. Otwieram oczy. Przede mną stoi, na szerokim ogonie, wielki karp. Na środkowej łusce na jego głowie coś błyszczy jak brylant. Patrzy na mnie uważnie.
– Przyleciałaś samolotem? – pyta ludzkim głosem.
Z trudem udaje mi się opanować.”Karp na morzu? W słonej wodzie?”
– Tak, ale nie wiem jak się tutak znalazłam…
– No, tak – mówi z przekąsem, to dziwne.
A ja myślę, że dostatecznie dziwny jest ten statek i on na pustym pokładzie.
– Gdzie są inni psażerowie? – odważam się spytać.
– Nie ma żadnych pasażerów. Tylko ty. To jest wirtualny statek. Tylko dla Ciebie. A wiesz dlaczego?
Kręcę przecząco głową. Jestem bardzo zaniepokojona. Nie chciałabym żyć w wirtualnym świecie.
-Bo nie jadasz ryb! W ogśle nie jadasz żywych stworzeń. My to cenimy i pomagamy takim ludziom.
– Ale…
– Teraz przepraszam na chwilę, muszę się zamoczyć – mówi i skacze pięknym łukiem ponad barierką. Słyszę plusk wody.
Po minucie chyba wskakuje na pokład, znów mnie opryskując.
– Moim domem jest morze – mówi i uśmiecha się, co sprawia niezwykle komiczne wrażenie.
– Ale ja nie czuję się dobrze na morzu, miewam silne mdłości.
Spogląda na mnie uważnie.
– Płynęłaś kiedyś dużym statkiem?
– Tak. I chorowałam cały czas.
– A kiedy to było?
– No, dawno, wiele lat temu.
Słyszę jego głośny śmiech.
– Teraz są specjalne urządzenia przeciw kolysaniu, nie bój się.
“Jakie to dziwne. Sląd wie? “
– A pływać umiesz?
– Tak, ale nie w morzu, bo się boję fal. Jestem zresztą marnym pływakiem – uśmiecham się głupio – Ale umiem jeździć na nartach. Lubię góry. – trochę się boję, że go może dotknęłam.
On patrzy na mnie, otrząsa się i znów mnie opryskuje.
– Jesteś parwdomówna. To dobrze. A samoloty lubisz?
– Tak. I pociągi.
– Jaką podróż najchętniej wspominasz?
– Samolotem do Włoch, a potem samochodem do różnych pięknych miejsc na południu.
– Takie jazdy samochodem cię nie męczą?
“Skąd wie, że na dłuższe odległości źle mi się jedzie, że zaczyna mnie mdlić?”
– Tak, ale zatrzymywaliśmy się dość często, odpoczywaliśmy w kawiarenkach, czy pod drzewami.
– Więc nie byłaś sama? A z kim?
– Z kimś bardzo kochanym.
– A teraz podróżujesz sama?
– To nie zamierzona przeze mnie podróż. Nie wiem jak się tutaj znalazłam.
– Chciałabyś wrócić do domu?
– Tak.
– Dawno tego kogoś kochanego nie widziałaś?
– Dawno. – i nagle dodaję – Czekam żeby zadzwonił.
Karp odwarca się do mnie tyłem. Wskakuje do morza.
“Kim on jest? Jakimś superkarpiem? Jest wielki, i ten brylant na głowie…”
Opryskujęce mnie obficie krople wody przywracają mi poczucie tej dziwnej rzeczywistości. “Jakiej znowu rzeczywistości? Przecież to wszystko jest jak w bajce.”
– Przepraszam za to opryskiwanie, – uśmiecha się, nieco ironicznie.
– Nic nie szkodzi.
– Słuchaj, może spełnię jakąś twoją prośbę. Tylko jedną. Ale musisz mi coś ladnego podarować. Coś, co sama lubisz i cenisz.
– A co pan lubi?
– Jeśli “pan”, to “pan Karp”, proszę.
Nie wiem nawet co mam w torbie, czy znajdę coś dla niego.
Wytrząsam wszystko na siedzenie sąsiedniego lażaka: pasta i szczorteczka do zębów, szminka, puderniczka, grzebień. I niewielkie pudełko obciągnięte granatowym aksamitem… Wiem co w nim jest. Nie chciałabym tego stracić. “Ale co dać karpiowi? Przecież nie puderniczkę, choć srebrna. Powiedział o sobie “pan Karp”, więc nie jest … samicą On najwyraźniej lubi biżuterię, bo ma ten brylant na czole..”
Karp patrzy na mnie uważnie.
Biorę aksamitne pudełko i wyjmuję srebrny naszyjnik z granatami. Podaję go karpiowi. Ręka mi trochę drży,
On ogląda naszyjnik.
– Ładny – mówi i płetwą zawiesza go sobie na łuskach na piersi.
– Czy mogę sobie zostawić na pamiątkę to pudełko? – odważam się spytać.
– To jego ostatni podarunek?
-Tak.
– To sobie zostaw to pudełko – uśmiecha się.
“Teraz już chyba mogę wyrazić swoje życzenie…”
Lecz nim zdążę coś powiedzieć, znika pokład z leżakami i morze naokoło. I znika pan Karp.
Leżę na łóżku w swojej sypialni. Czy dziś sobota? Patrzę na budzik, jest 8-ma rano, za oknem blask słońca. Wstaję. Chce mi się pić. Idąc do kuchni przechodzę przez duży pokój. Pali się lampa na stole, pewnie czytałam do późna i zapomniałam ją zgasić. Podchodzę żeby to zrobić. Pod lampą, w otwartym pudełku, leży naszykjnik z granatami… Wyciągam rękę i w tym monencie dzwoni telefon – mój.