DR ZORAH WARHAFTIG (“Wprost”,1998) – z okazji 50-lecia Izraela.
Dlaczego akurat w tamtym momencie historycznym postanowiliście proklamować utworzenie Państwa Żydowskiego?
Decyzja o utworzeniu państwa Izrael zapadła dużo wcześniej. Taki był główny cel idei syjonistycznej. 29 listopada 1947 Zgromadzenie Ogólne ONZ (UNGA) uznało, że Izrael powinien powstać na terenie ówczesnej Palestyny. Anglia ogłosiła, że 15 maja 1948 opuszcza Palestynę, trzeba było natychmiast stworzyć nową władzę. Ale 15 wypadał szabat, więc zrobiliśmy to dzień wcześniej, dokładnie o godz. 16. Nie określiliśmy dokładnie granic Izraela, bo nie wiedzieliśmy, czy Arabowie też nie utworzą swojego państwa w drugiej części Palestyny przyznanej im przez Zgromadzenie Ogólne ONZ. Ale oni nie zrobili tego, bo chcieli całości terytoriów.
Czy przewidywaliście, że pociągnie to za sobą niemal natychmiastowy wybuch wojny?
To było do przewidzenia. Nie wiedzieliśmy jednak, że 7 krajów arabskich też nas zaatakuje; spodziewaliśmy się jedynie walk z Arabami na lokalną skalę. Dosłownie do ostatniej chwili zastanawialiśmy się, czy to nie jest zbyt duże ryzyko. Krótko przedtem USA prosiły, żeby odroczyć decyzję w tej sprawie przynajmniej o kilka miesięcy. Amerykanie obiecywali, że mandat brytyjski zostanie przedłużony i dostaniemy zezwolenie na repatriację tysięcy Żydów ocalonych z Holokaustu. Tymczasowy rząd Izraela większością jednego głosu postanowił jednak ogłosić niepodległość natychmiast.
W jakim stopniu powstanie Izraela było reakcją na Holokaust?
Można powiedzieć, że Holokaust przyspieszył ten proces. Stało się dla nas jasne, że pomimo ogromnych trudności, nie można z tym dłużej czekać. W Europie było wtedy pół miliona żydowskich ocaleńców z Holokaustu, których nikt nie chciał przyjąć. Jako współpracownik ONZ zajmowałem się ich repatriacją z Polski, Niemiec i Szwecji do Palestyny. Chcieliśmy załatwić repatriację wszystkich naszych ocalonych rodaków jednocześnie, bo to stwarzało presję w kierunku utworzenia państwa, ale z drugiej strony trzeba było mieć już państwo, żeby ich przyjąć.
Dlaczego właściwie nikt nie chciał przyjąć Żydów po II wojnie?
Pod naciskiem państw arabskich, grożących odcięciem szlaków naftowych, Anglia nie chciała wpuścić Żydów do Palestyny. Jednocześnie Londyn naciskał na USA, które i tak obawiały się Żydów, podejrzewając ich o sympatię do komunizmu. W Europie wschodniej miejscowa ludność bała się, że ocaleni z Holokaustu Żydzi wrócą i będą upominać się o swoje zagrabione mienie. Będąc w Polsce, słyszałem o wielu wypadkach, że w małych miasteczkach i na wsiach zabijano Żydów wracających ze Związku Sowieckiego.
Czy nie uważa pan, że popularny wśród Żydów wschodniej Europy przed II wojną ruch chasydzki opóźnił utworzenie państwa?
Nie sądzę, aby akurat oni opóźnili w jakiś znaczący sposób sam historyczny proces odtwarzania naszej państwowości. Gdyby jednak ortodoksyjni Żydzi byli syjonistami, to może byłoby w Izraelu o kilkaset tysięcy ludzi więcej i ONZ przy podziale Palestyny przyznałaby nam od razu więcej obszarów.
Czy nie było błędem ustanowienie państwa bez konstytucji?
Nie. Gdybyśmy chcieli mieć normalną konstytucję, powstałby rozziew w narodzie żydowskim. Nie mogliśmy ryzykować czegoś takiego od razu na początku istnienia państwa. Ortodoksyjni Żydzi nigdy nie zgodziliby się na żadną świecką konstytucję, gdyż dla nich najwyższym prawem jest Tora. Zresztą z biegiem lat uchwalone zostały wszystkie konieczne prawa, ustawy i regulacje, choć nie zostały określone mianem konstytucji.
Czym różnią się ortodoksi od narodowo-religijnej partii Mafdal, z którą Pan się utożsamia, reprezentującą osadników z Judei/Samarii („Zachodni Brzeg”)?
Różnica jest zasadnicza. Mafdal ma na widoku interesy całego narodu żydowskiego i robi wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby zapewnić przynajmniej tej części naszego narodu tutaj w Izraelu maksymalne bezpieczeństwo. Ortodoksyjni Żydzi natomiast troszczą się tylko i wyłącznie o swoje „poletko” i dlatego izolują się od reszty społeczeństwa, odmawiając wszelkich kompromisów.
Jak widzi Pan perspektywy dalszego procesu pokojowgo na Bliskim Wschodzie?
Mam nadzieję, że uda się osiągnąć jakiś kompromis ze stroną palestyńską. Jeśli zdołamy dopracować się choćby jakiegoś porozumienia o charakterze tymczasowym, to jestem przekonany, że przekształci się ono z czasem w trwałe współistnienie pokojowe. Arabowie w ogóle, a więc także Palestyńczycy, nie wyszli jeszcze ze stadium ekstremizmu, ale pojawiają się już u nich coraz wyraźniejsze oznaki w tym kierunku. Następuje ewolucja – jeszcze kilka pokoleń, a zdadzą sobie sprawę, iż bez pokoju po prostu nie da się żyć.
A kwestia Jerozolimy?
Są pomysły, moim zdaniem, dość dobre, żeby wydzielić Palestyńczykom leżącą praktycznie w przestrzeni miejskiej Jerozolimy miejscowość Abu-Dis. Mogliby ustanowić tam sobie stolicę swojego państwa i nazwać ją Al-Quds (arabska nazwa Jerozolimy). Izrael zapewniły im swobodny dostęp do meczetów Na Skale i Al-Akca na Wzgórzu Świątynnym we wschodniej części miasta. Jeśli to nawet nie jest pomysł całkiem dobry do końca, to jednak zwyczajnie nikt nie wymyślił dotychczas niczego lepszego.
Jak Pan widzi stosunki miedzy Izraelem a resztą świata?
Izrael jest krajem głęboko demokratycznym – pod tym względem znajdujemy się w ścisłej czołówce światowej. Moim zdaniem, obecne osiągnięcia Izraela w dziedzinie zaawansowanych technologii (hi tech) są na poziomie znanych już wcześniejszych osiągnięć naszego kraju w rolnictwie czy szeroko pojętej wojskowości. To z pewnością ułatwiać będzie porozumienie z innymi państwami w XXI wieku.