ROZMOWA Z ETGAREM KERETEM.
TELAWIW OnLine: Wywiad z Etgarem Keretem, jednym ze znanych pisarzy izraelskich młodego pokolenia (ur. 1967) zrobiłem w 2006 w telawiwskiej knajpie widocznej na zdjęciu (na zamówienie tygodnika „Ozon”, który jednak nagle zniknął z rynku, więc fragmenty puściłem tylko w jakiejś kolorówce, nie pamiętam już jakiej). Tutaj pełna wersja, którą teraz nalazłem w internecie, gdzie jak widać nic nie ginie.
Jak to się stało, że zacząłeś zajmować się literaturą; od razu były to opowiadania, czy startowałeś innymi formatami?
Zacząłem pisać jeszcze w czasie, gdy odbywałem służbę wojskową. Przedtem byłem chyba lepszy z przedmiotów ścisłych i miałem nawet iść na politechnikę. Ale w wojsku przeżyłem „transformację”. Traumatyczne przeżycie – straciłem bliskiego przyjaciela. Był rok 1986. Miałem poważne problemy z dyscypliną wojskową i z przełożonymi. Z czasem po prostu zrozumiałem, że nie mogę wszystkiego wykrzyczeć oficerowi w twarz. Wiec zacząłem pisać. Od początku były to opowiadania. Jest to dla mnie rodzaj kotwicy. Mogę robić inne rzeczy, scenariusze, filmy, komiksy – służące oderwaniu się od codzienności – ale najważniejsze jest dla mnie pisanie opowiadań. W tym czuję się sobą.
Wychodzisz z góry z założenia, że świat jest niefajny, że nie trzeba już nawet dodatkowo tego opisywać. Jest dla ciebie rzeczą normalną, że zło czai się za najbliższym rogiem?
Myślę, że świat nie jest dobry, ale może być lepszy – z tego rodzą się moi bohaterowie. Tkwią głęboko w gównie, ale równocześnie są pełni optymizmu. Nie zawsze sytuacja musi być taka gówniana jak teraz – to jest kwintesencja. Przede wszystkim, jeśli żyjesz w Izraelu, na Bliskim Wschodzie – musisz wierzyć, że będzie dobrze. Jeśli tak nie myślisz, nie masz tu czego szukać. Jednocześnie musisz przecież rozglądać się dookoła i wtedy widać, że nie jest najlepiej.
Jakie są twoje fascynacje literackie?
Pisarz który miał na mnie największy wpływ to Kafka, lubię najbardziej jego opowiadania, no i „Amerykę”. W naszym życiu jest coś takiego, z czym musisz się zmagać, uczucie bliskie strachu, życie w ciągłym napięciu. Duży wpływ mieli na mnie też tacy pisarze jak Szalom Alejchem czy Baszevis Singer, też Izaak Babel – pisarze żydowscy. Lubię bardzo Kurta Vonneguta, Faulknera, Gogola, Bułchakowa, Nabokova, mniej Dostojewskiego, którego szanuję i doceniam, ale nie przepadam za literaturą „psychologiczną”, mniej mnie to interesuje.
Odnoszę wrażenie, ze twoi bohaterowie są jakby niedojrzali – dlaczego właściwie? W dodatku nieraz robią z lekka wrażenie autystyczne.
Mam 38 lat i widzę dokładnie, co się dzieje dookoła; wiele rzeczy sprawia na mnie wrażenie naciąganych. Widzę rzeczy, ale nie czuję się w nich naturalnie. Mam trochę „dziwną” percepcję naszej rzeczywistości. Kupuję Colę w sklepie i ku mojemu zaskoczeniu wydają mi resztę. To są normalne rzeczy, ale czuję się z tym trochę jak niemowlę, które robi pierwszy krok. Nie czuję się w tym wszystkim „komfortowo” do końca, ale z kolei daje mi to dodatkowe spojrzenie na rzeczywistość. Nie mam tego przywileju, który daje „automatyczny pilot”.
Dosłownie nie znoszę prowadzenia samochodu. Kiedy siadam za kółkiem mam uczucie, że jadę czymś, co strasznie dużo waży i zbyt szybko jedzie – to mnie odrzuca do tego stopnia, że wciskam hamulec i wolę iść piechotą. Jak ktoś inny prowadzi, jest OK, ale sam nie lubię. Z jednej strony takie widzenie świata jest niewygodne, z drugiej strony cieszę się, że ten świat nie jest dla mnie czystą rutyną. Czasem to jest „too much”, ale tak właśnie odbieram rzeczywistość.
Uważasz, że tacy właśnie, nieskodyfikowani do końca bohaterowie są odpowiedzią na współczesny, chaotyczny świat z jego szumem informacyjnym?
Moi bohaterowie to rodzaj wyboru estetyki. Są malarze, którzy malują farbą olejną i tacy, którzy rysują kreską. Ja rysuję swoich bohaterów linią. Bohater nie reprezentuje zamkniętej całości psychologicznej, jest symbolem jakiegoś uczucia – pokazuje kierunek, ale niekoniecznie rysuje mapę. Z punktu widzenia estetyki jestem minimalistą, nie chcę tworzyć kogoś pełnego z przeszłością, teraźniejszością i przyszłością – chcę tylko „złapać dany moment”.
Dzisiaj przecież wszystko przechodzi szybciej, nieważne, czy jest to SMS w telefonie czy klip w telewizorze. To jest język ikon, symboli- dostajesz bombę w głowę i ludzie to rozumieją. Łatwiej rozumieją taki język niż język tradycyjnej powieści.
A kino?- czy nie piszesz od razu, choćby podświadomie, pod kątem wykorzystania tych opowiadań w sensie filmowym?
Zawsze moim pierwszym wyborem jest proza, opowiadania; jeżeli jest coś czego nie mogę wyrazić prozą, zaczynam myśleć kategoriami innych mediów. Ale moim naturalnym wyborem są opowiadania. W prozie możesz zrobić wszystko co chcesz, masz pełną kontrolę, podczas gdy w każdym innym medium jesteś uzależniony – fundusze producenckie, ograniczenia rysunku w komiksie, czy też jakiś aktor, który ma humory. W myślach mam wszystko uporządkowane, dlatego wolę pisać opowiadania; gdybym mógł żyć we własnych myślach wszystko byłoby łatwiejsze.
Dlaczego nie ma u Ciebie prawie w ogóle poważnych relacji męsko-damskich. Faceci nie rozumieją kobiet; seks jest czysto mechaniczną czynnością?
Moi bohaterowie, mężczyźni lub kobiety, zawsze mają jakieś poczucie, że związki, w których się znajdują mogłyby być lepsze, że jest taka głębia, której nie są w stanie osiągnąć. Sam jestem człowiekiem żonatym i zawsze mam wrażenie, że istnieje jakaś część „nieodsłonięta”. Jesteś z drugim człowiekiem, ale nigdy nie uda ci się do końca przekazać samego siebie i nigdy nie zrozumiesz do końca tego drugiego człowieka. Prawdziwe życie dalekie jest od tego całego hollywoodzkiego ględzenia podkolorowanego reklamami.
W życiu możesz czuć się naprawdę szczęśliwy przez 5 minut, tydzień, ale w sytuacji, kiedy jesteś z tym samym człowiekiem na stałe – to jest nieosiągalne. Moi bohaterowie cały czas się z tym zmagają. Jeżeli nie masz zbyt wysokich wymagań w stosunku do drugiego człowieka, nie doznajesz też zawodu. Ale jeśli rzeczywiście wierzyłeś w różne „idiotyzmy” kiedy byłeś dzieckiem, to potem nadal w tym tkwisz, chcąc dotrzeć do jakiegoś miejsca, dokąd tak naprawdę dotrzeć się nie da. W prawdziwym życiu jest chyba zawsze dużo łatwiej zakochać się i poświęcić wszystko dla miłości, niż żyć w ciągłej rutynie. Łatwiej jest dostać kopa dla miłości niż wytrwać z tą samą kobietą, w tym samym łóżku 10 lat.
Piszesz celowo językiem mówionym?
Najbardziej naturalnym językiem jest dla mnie mieszanka języka biblijnego i nowohebrajskiego slangu; różnice w języku niskim i wysokim – łączenie obu tych języków jest jakby wykładnikiem ludzkich paradoksów – jesteśmy trochę aniołami i trochę „żyjemy w śmieciach”. Bardzo lubię te zderzenia językowe, a hebrajski daje mi takie możliwości. Kocham ten język. Powinniśmy zawsze pisać językiem wysokim, ale robimy „redukcję”, żeby zwiększyć przestrzeń.
Nie ma w twoich książkach żadnych autorytetów, czy to jest podejście pokoleniowe, i czy dlatego zawracasz do ojca?
Ja nie przemawiam w imieniu żadnego pokolenia. Ojciec jest bardzo ważny. Zaś autorytetów nie ma przecież nie tylko w moich książkach. Żyjemy w świecie post-ideologicznym, nieważne czy był to syjonizm, czy „socjalizm”. Te pomysły się wyczerpały, pozostawiając po sobie próżnię, w której jednak wciąż trwa poszukiwanie. Ludzie już nie wierzą w wielkie prawdy, ale małe prawdy też ich nie satysfakcjonują. Właśnie lubię pisać o tym dramacie, tej tragedii. Dlatego często u mnie pojawia się ojciec, który żył w bardziej koherentnym świecie, gdzie było więcej punktów zaczepienia.
Twoi rodzice pochodzą z Polski?
Przeżyli Holokaust w Polsce. Stracili wszystkich swoich bliskich. Przyjechali do Izraela z tragicznymi wspomnieniami. Te wspomnienia razem z ideologią syjonistyczną stały się powodem całkowitego przekreślenia przeszłości. W sensie kulturowym wszystko to, co ukształtowało moich rodziców, nigdy nie stało się moim udziałem. Bardzo tego żałuje. Kiedy byłem chłopcem, czułem, że istnieje coś, co jest przede mną ukrywane, czego chciałem dotknąć.
Wiele było wpływów kulturowych, o których nie miąłem pojęcia. Kiedy jesteś małym chłopcem, nie umiesz nawet powiedzieć, skąd przyjechali twoi rodzice. Wiesz tylko tyle, że jak się stłucze szklanka, to mama mówi „jasna cholera, psia krew”. Jakieś oderwane słowa rzucane mimochodem. Rodzice w ogóle nie rozmawiali w domu po polsku. Tragiczne wspomnienia i bardzo silna ideologia spowodowały kompletne odcięcie się od diaspory. A ja zawsze miałem do tej diaspory ciągoty. Tej głębi kulturowej i kosmopolitycznego dystansu brakuje mi zawsze w Izraelu.
Co sądzisz o literaturze izraelskiej, a zwłaszcza tej współczesnej? Czy ona ma jakieś związki z kultura europejską?
Współczesna literatura izraelska jest bardzo eklektyczna; z jednej strony może być to książka imigranta z Rosji, z drugiej imigranta z Iraku – różnice kulturowe są kolosalne. Trochę jak kuchnia, gdzie następuje fuzja: pizza z ananasem. Wszystko w jednym pakiecie. Oczywiście są rzeczy, które mnie w literaturze hebrajskiej interesują i takie, które mnie nudzą. Ale Izrael jest naprawdę ciekawym miejscem, dostarczającym inspiracji nie tylko zresztą pisarzom.
Szczególnie lubię twórczość izraelskiego noblisty literackiego S. J. Agnona. łatwiej mi go zrozumieć niż np. pisarzy z tzw. pokolenia państwa, starszych ode mnie tylko o jedno pokolenie. U Agnona niestrywializowana osobowość imigranta jest bardzo wyraźnie obecna. Mam dokładnie te same uczucia, te same tęsknoty do Żyda, który także jest imigrantem. Zawsze bardzo mnie to poruszało.
Agnona najbardziej interesował człowiek, w najprostszym rozumieniu tego słowa. Umiał też tworzyć akcję, jak niewielu pisarzy na świecie potrafił to robić. Nie wiem, czy Agnon miał na mnie bezpośredni wpływ, ale bardzo go cenię i lubię.
Na koniec Tel-Awiw; czy to miasto ma na ciebie jakiś wpływ i czy umiesz to określić w jakiś konkretny sposób?
Czuję się bardziej telawiwski niż izraelski. To miasto często jest jakby poza obrębem Izraela i jesteś nad samym morzem; żyjesz w miejscu najbardziej liberalnym w tym kraju, gdzie najłatwiej o jakiś rodzaj integracji. Możesz mieć za sąsiada Araba, ortodoksyjnego rabina i geja. A wszyscy jakoś się porozumiewają, choć nie jest to rzeczą powszechną na przykład w Jerozolimie, gdzie każdy z tych ludzi będzie mieszkał w innej dzielnicy. Tu jest tygiel. Moja miłość do miasta jest chyba większa niż moja miłość do kraju.
Izrael jest czymś bardziej abstrakcyjnym, miasto jest tym miejscem, gdzie idę na piechotę codziennie nad morze; wiem, że to jest moje miejsce. Widziałem izraelską sztukę, gdzie ktoś powiedział „Potrzebne od zaraz nowe państwo, gdzie mówi się po hebrajsku”. Ja mówię: Tel-Awiw to właśnie nowe państwo, mówiące po hebrajsku. Tutaj fundamentalizmy chowają łby pod ziemię, a liberalizm daje nadzieję choćby na chwilę.