ROZMOWA Z MICHAILEM GROBMANEM.
Michail Grobman ur. w Moskwie, malarz i poeta uważający się za artystę żydowskiego; jeden z liderów „drugiej rosyjskiej awangardy” (termin jego autorstwa), która pojawiła się w ZSRR w latach odwilży postalinowskiej. W jego obrazach dominuje magiczny symbolizm z odniesieniami biblijnymi i kabalistycznymi – w Izraelu od 1971. Cztery lata później założył grupę artystyczną „Lewiatan” stając się jednym z twórców konceptualizmu izraelskiego. Rozmawialiśmy w grudniu 1986 w naszej ulubionej knajpie RED BAR na Dizengoff – materiał pierwotnie puściłem w polskojęzycznym dzienniku „Nowiny-Kurier” (NK), gdzie w latach 80. pracowałem jako newsman i redaktor pierwszej kolumny.
Miszka, co to za „koguty” z wierszykami na twoich płótnach? – Napisy na obrazach i wiersze, które piszesz są u ciebie bardziej osobiste niż malarstwo?
Zrobiłem już chyba w życiu z 3000 obrazów, z czego „kogutów najwyżej ze sto. Drapieżne ptaki w żydowskim i światowym folklorze to niektóre z postaci przybieranych przez diabła. Napisy na obrazach to także wiersze. W pisaniu jestem Grobman – w malarstwie jestem Żydem. Jak bizantyjscy malarze, którzy niegdyś w Rosji malowali ikony uchodzące dziś za twórczość ludową. Z obrazów nie zbudujesz mojej biografii, ale ich ideologia powinna przetrwać. Na przykład moim narodem są tylko ludzie sztuki, ale moją rodziną są Żydzi.
Znasz ludzi łączących w sobie oba te cenne przymioty?
To są malarze żydowsko-rosyjscy w Moskwie, z których większość tu nie dojechała. Zawsze byłem pewien, że inteligencja twórcza najwyższej próby znajduje się teraz we wschodniej Europie. W żydowskim folklorze mowa jest, że „światło przyjdzie ze wschodu”. Na Zachodzie inteligencja żyje w inkubatorach, za to na Wschodzie musiała wykształcić w sobie zdolność przetrwania. Wielu moich przyjaciół w Czechosłowacji woli pracować jako śmieciarze.
Wschód to też jednak nieraz Dżyngis-Chan…
Intelektualiści na Zachodzie położyliby się przed nim pokotem; na Wschodzie zawsze stawią mu czoła. Podłoże Dżyngis-Chana istnieje tam bez wątpienia, podobnie zresztą jak na Zachodzie, gdzie jednak kultura życia codziennego w poważnym stopniu pozbawiła go ostrza. W Rosji na przykład ładunek zdziczenia jest niewiarygodny – nie wolno pozwolić im na żadną kolejną „rewolucję”. Jednym z plusów władzy sowieckiej jest utrzymywanie tego wszystkiego w karbach.
Są jeszcze inne plusy władzy sowieckiej, jeśli o nas chodzi?
Przed rewolucją byliśmy biedni i ciemni; byliśmy Sefardyjczykami Europy. Żydzi niemieccy nazywali nas „Ost-Juden”. Po rewolucji masy żydowskie z małych miasteczek ruszyły do Moskwy, Leningradu, Kijowa i Rygi. Chcieli się uczyć, do dziś istnieje ta tendencja. W ZSRR o wielu rzeczach decydują głębokie kontrasty między wielkimi miastami i prowincją, zwłaszcza azjatycką. Zawsze powtarzam naszym Sefardyjczykom, żeby szli na uniwersytety.
Jako artysta i w ogóle czujesz się dobrze w Izraelu?
Jak Gauguin na Haiti nie przymierzając…Ale pomijając zacofanie kulturalne w porównaniu do Zachodu – nie mogę powiedzieć, żeby było mi tu źle. Obwinianie społeczeństwa nie zda się na nic. Gdyby przyjechało tutaj choćby ze trzech moich przyjaciół, zmienilibyśmy tu wiele w sztuce; samemu trudno walczyć. Gamzu (legendarny krytyk izraelski) napisał mi kiedyś w dedykacji na swojej książce: Grobmanowi – pierwszej jaskółce czyniącej wiosnę. Niestety pozostałem jaskółką pierwszą i ostatnia.
Przyjechałeś do Izraela w 1971 na wiosnę?
Pod jesień, Eli. Wszyscy moi przyjaciele chcieli tu przyjechać, znakomici malarze, którzy zdobyli sławę w innych krajach: Kamarow, Jankelewski, Sztenberg, Gernowin, Bułatow, Ragiński, Jakowlew. Stała się rzecz straszna – część z nich została w Moskwie, inni rozjechali się po świecie. Nigdy dotąd nie było takiej sytuacji, żeby czołowi intelektualiści z Rosji myśleli o przyjeździe do Izraela i nie była to migracja uciekinierów.
Ostatecznie nieliczni tylko dotarli do Ziemi Obiecanej?
Zostało jeszcze mniej – na tym polega tragedia naszego narodu. W 1971 absolutna elita Żydów rosyjskich była gotowa i ruszyła ławą do Izraela. Byliśmy gotowi pogodzić się tutaj z niejednym, ale jednego darować nie mogliśmy: lewantyńskiej prowincji. To przed czym nasi dziadkowie uciekali panicznie od małego – czekało na nas tutaj w całej okazałości w wymarzonym kraju. Rewolucję w Rosji zrobili nasi dziadkowie – tutaj na miejscu nic już nie można zmienić.
Żydzi rosyjscy wolą też omijać Izrael z winy bizantyjskiej biurokracji?
Nie tylko. Dla rosyjskiego Żyda wyuczony zawód to prawdziwa świętość. A tutaj inżynierów chcieli przestawić na buchalterów. Prezydent Szazar mówił coś o tym w roku 1971. Nie chcieli tu pojąć że Żydzi rosyjscy szli na uniwersytety nie dla pieniędzy. Mój ojciec całe życie zarabiał grosze jako inżynier, ale Żydzi chcą być inżynierami. W Rosji lekarze ledwo zarabiali na życie, a Żydzi szli na medycynę.
W Rosji zawód buchaltera nie cieszy się zbytnim poważaniem?…
Wielu z tych ludzi, często wybitnych naukowców, można było tu zatrzymać, nawet nie dając im pracy. Trzeba było tylko wyznaczyć im pensje, żeby siedzieli i pracowali naukowo, pisali książki. Żeby 20 fizyków teoretycznych siedziało i pisało książki. Stracilibyśmy jeszcze 20 pensji, które i tak idą na jakichś parazytów. Brak pracy we własnym zawodzie i prowincjalny Lewant to zbyt duzi dobrego naraz. Lepiej uciec gdzieś daleko.
To jak będzie z dalszą repatriacją rodaków z Sojuza?
Nie przypadkiem Einstein nie chciał kiedyś zostać pierwszym prezydentem Izraela. Musimy sobie otwarcie wiedzieć, że elita duchowa naszego narodu nie poszła ze syjonizmem. Najlepsze umysły żydowskie XX wieku przy całej sympatii dla Izraela -tutaj nie przyjechały. Dlatego w tym kraju nie powstało należyte zrozumienie dla znaczenia kultury i sztuki. Na szczęście przyjechało tutaj sporo ludzi czynu.
I bez Einsteina, Chagalla i Rubinsteina zrobili nowy kraj…
Dlatego mówię, że jako tzw. szary obywatel czuję się tutaj dobrze. Nie podoba mi się tylko strona kulturowa. To nie jest nawet kultura czy sztuka w zarodku. Problem w tym, że sztuka izraelska cierpi na uwiąd starczy jeszcze przed urodzeniem. Na tym polega także moja tragedia osobista – w Moskwie lub Nowym Jorku musiałbym wysilać się 10 razy mniej na jakieś poboczne sprawy niż w tutejszej próżni kulturowej.
Co ci rzekli miejscowi luminarze, jak się tu zjawiłeś?
Pamiętam, jak pokazywałem dyrektorom muzeów moją prywatną kolekcję futurystów, Malewicza i innych – patrzyli na mnie jak na wariata. W Moskwie dawno już poznaliśmy i rozwijaliśmy sztukę konceptualną, gdy oni tutaj dalej tkwili w abstrakcie; opóźnienie co najmniej o 20 lat. Nie mogłeś wytłumaczyć przeciętnemu autochtonowi chwalącemu się czarno-białym telewizorkiem, że w Moskwie od dawna jest już color TV.
W literaturze hebrajskiej dzieje się lepiej niż w malarstwie?
O tyle lepiej, że tu jest absolutne epicentrum języka hebrajskiego. Nie musisz szukać klimatów u przyjaciół zza Oceanu. Zresztą i tak dzieje się niezbyt ciekawie. Nestorom literatury nie udało się przetransponować z Rosji wielkiego powiewu literackiego renesansu rewolucji jako takiej. W babcina sukienczynę chcieli przyoblec nowoczesną dziewczynę; może to nawet dobre, ale jakby przedawnione. Majakowski to przecież także wspaniały futurysta.
Izraelczycy przestali jakby nagle kupować obrazy?
Winni są sami malarze, z których 90% to ludzie niefachowi – w dodatku młodym nie chce się nic robić. Gwiazdorów malarstwa izraelskiego nie przyjęliby dziś na żadną akademię w Europie. Nic dziwnego, że ludzie poznali się na blefie. Społeczeństwo tutaj nie jest średniackie jak ludzie sztuki. Czasem w telewizorze lub gazecie widzisz ludzi jak brylanty czystej wody. Zawsze coś mi się u nich podoba jak wracam z zagranicy.
Oczywiście; robisz coś, żeby choć trochę tutaj pozmieniać?
Siedząc tutaj przydam się chyba na coś kulturze izraelskiej, ale to się odbywa moim osobistym kosztem artystycznym. Zamiast w ścisłej czołówce światowej jestem niżej i to nie z własnej winy. Człowiek nie może rozwijać się samemu tak jak w grupie. Dürer powiedział kiedyś, że malarstwo rozumieją tylko najlepsi malarze. Elita stanowi o tym, że „jakiegoś Rembrandta” uznają w końcu za wielkiego mistrza. Trzeba mówić i pisać i więcej pracować.
Jak ty właściwie, mistrzu Grobmanie, widzisz siebie tu i teraz?
Uważam się za neo-syjonistę; zawsze mówiłem, że trzeba tutaj stworzyć od nowa integralną kulturę opartą na tradycji żydowskiej i syjonizmie. Establishment chciał mnie pożreć żywcem jak to usłyszał. Utworzyłem grupą artystyczną „Lewiatan” propagująca te wartości. Jeśli o mnie chodzi zresztą, nie mam dokąd uciekać. W beznadziejności dotarłem do dna, od którego można się już tylko odbić. W tym chyba tkwi tajemnica optymizmu w tym kraju.
Czyli jakieś światełko jednak w tunelu przebłyskuje?
Mieszkam tu od 15 lat, moje dzieci mówią po hebrajsku na co dzień. Przyjechali tu już chyba wszyscy najbardziej zacofani kulturowo Żydzi. Następni będą już przeważnie wiedzieli czego chcą. Może uda nam się zbliżyć nieco do Europy w kulturze życia codziennego. Kiedyś w Rosji pisałem powiastki dla dzieci utrzymane w życzliwym dla ludzi tonie – pierwsze wiersze drukowałem w „Litieraturnoj Gruzji” i jednocześnie w samizdatach…
Pokazywałeś mi jeden z pierwszych samizdatowych przedruków…
Eli, nie chwaląc się, należę do pionierów w tej dziedzinie. Drukowałem w słynnym „Szóstego Sierpnia” (nazwa z wiersza Pasternaka). Zresztą tutaj też od początku uważałem się za malarza izraelskiego, tylko że nagle odkryłem w sobie uczucie frustracji. Dawniej nie znałem tego odczucia i myślałem, że to nie dla mnie. Nie wiedziałem przedtem, że wszyscy malarze izraelscy, niezależnie od stopnia sławy i powodzenia, są sfrustrowani.
Więc wypisałeś się z ligi sfrustrowanych, jak rozumiem?
Zrozumiałem, że stałem się jednym z nich i to mnie przeraziło. Odnowiłem kontakty z moimi przyjaciółmi, których po przyjeździe do kraju prawie straciłem z oczu. Stałem się znowu malarzem rosyjsko-żydowskim, ale ostatnio zrozumiałem, że była to decyzja powzięta na siłę. Jestem malarzem izraelskim jak kiedyś Zaritzky, który przeniósł jednak na tutejszy grunt coś z rewolucyjnego ducha rosyjskiego w sztuce.
Uważasz się za „chaluca” typu pionierów osadnictwa, którzy kiedyś osuszali tu błota?…
A żebyś wiedział. Wszystko było im tutaj obce – język, klimat, Lewant. A potem okazało się, że zrobili więcej dla tego kraju w kulturze niż wszyscy ci „Kananejczycy” urodzeni tutaj lub zasiedziali od dawna. Historie tego kraju robili „chaluce”. Uważam się za pioniera-chaluca w sztuce na tej ziemi. Uważam się za malarza i poetę, podobnie jak kogut pomagający sobie skrzydłami w biegu.
Widzisz, Miszka, znowu te koguty…