ROZMOWA Z JANUSZEM MAKUCHEM
Rozmowę z Januszem Makuchem, szefem Festiwalu Kultury Żydowskiej odbywającego się co roku od 1988 na krakowskim Kazimierzu nagrałem do książki POLIN DAWKA (Tel Awiw – 2009).
To może powiedz, skąd właściwie wziął się ten festiwal? – pytam Janka.
To się wszystko zaczęło tak naprawdę od mojego zainteresowania Puła wami. Urodziłem się tam w 1960 r. i byłem chłopakiem dość niepokor nym, to znaczy czytałem dużo książek, ale też i grałem w nogę i bardzo zainteresowałem się historią Puław. Głównie zafascynował mnie park – 30 hektarów na skraju wyżyny Lubelskiej, gdzie Czartoryscy postawili swój piękny klasycystyczny pałac w XVIII w., ale co najważniejsze – otworzyli dwa pierwsze muzea historyczne w Polsce.
W 1800 roku księżna Czartoryska otworzyła muzeum w tzw. Świątyni Sybilli i 7 lat później, książę Józef Poniatowski otwierał to drugie muze um historyczne w tzw. Domku Gotyckim. Księżna Czartoryska, poza tym, że miała masę romansów z wrogami naszego nieistniejącego wtedy pań stwa, czyli z Rosjanami, to nagromadziła masę pamiątek narodowych. Tak powstały dwa wielkie zbiory muzealne, które po upadku powstania 1831 r. znalazły się w Paryżu, skąd następnie przewędrowały częściowo do Muzeum Czartoryskich na ul. Świętego Jana w Krakowie.
Fascynowałem się tą historią – miałem wtedy może z 15 lat – i byłem takim nieformalnym przewodnikiem, ponieważ bardzo dużo wiedziałem, byłem wyszczekany i oczytany. W pewnym momencie – jak dziś pamię tam – byłem w księgarni i zacząłem rozmawiać z profesorem Michałem Strzemskim. To był człowiek, który interesował się kulturą i religią prawosławia, judaizmem i filozofią żydowską. Od słowa do słowa, on mnie pyta – A wiesz, że połowa populacji w Puławach przed wojną to byli Żydzi?
I to był pierwszy moment w moim życiu… To był dla mnie niesłychany impuls – nic o tym nie wiedziałem. Może wcześniej słyszałem słowo „Żydzi”, ale bez żadnych konotacji. Powinienem był cokolwiek już wiedzieć, ale nie wiedziałem. Nie uczono nas o niczym – ani o Holocauście, ani o Cukiermanie, ani o Edelmanie, o niczym, a jeżeli ktoś zginął w obozie to nie Żydzi, tylko obywatele Polski, Polacy.
Zapytałem, Kto to byli ci Żydzi? i tak się zaczęła nasza, niesłychanie dla mnie twórcza i zmieniająca moje życie, znajomość. On został po pros tu moim nauczycielem. Zacząłem go odwiedzać i zaczął mi opowiadać różne rzeczy – od strony historycznej, od strony politycznej, od strony kulturowej, od strony religijnej. To był człowiek, pochodzący z arystokratycznej rodziny, urodzony w Puławach, niesłychanie otwarta głowa i na pewno znał kiedyś wszystkich Żydów w Puławach. W latach 80. przed stawił swoją wiedzę w książce wydanej przez „Znak” w Krakowie pt. „W blasku menory. Zgasłemu nagle światu puławskich Żydów.”
On mi to wszystko opowiadał, zaczął mi budować wiele kontekstów, miał fenomenalną pamięć, potrafił przytaczać całe stronice książek ze swoje go księgozbioru, który spłonął w czasie wojny. Bardzo charakterystyczna postać, wysoki, siwy, ostrzyżony na jeża, z laską o srebrnej gałce, za wsze dumny. Absolutnie wyróżniająca się postać w tej spauperyzowanej magmie komuny. On mnie jakoś przygarnął do siebie i to był mój pierwszy melamed. Gdyby nie spotkanie w księgarni i to proste pytanie, które obnażyło całą moja ignorancję, ale zarazem otworzyło ogromny obszar wiedzy, to pewnie nie rozmawialibyśmy dziś na Kazimierzu.
Okej, to cię musiało inspirować; książek nie było żadnych, lata siedemdziesiąte. Chciałeś się więcej dowiedzieć i co?
Studia w Krakowie. Ten Kraków zaczął się dla mnie symbolicznie, ponieważ Strzemski akurat pisał tę książkę o Żydach puławskich i poprosił mnie, żebym – jak będę jechał na zajęcia – zabrał część manuskryptu do wydawnictwa „Znak”, które mieściło się wtedy przy ulicy Siennej, naprzeciwko Klubu Inteligencji Katolickiej. Ja ten manuskrypt wziąłem pod pachę i zaniosłem – był rok 1980 – siedziała tam jakaś młoda dziewczyna, oddałem manuskrypt i zaczęliśmy rozmawiać.
I tak zacząłem przychodzić do „Znaku” – spotkałem tam ludzi o bardzo otwartych umysłach, ludzi prożydowskich, światłych katolików. „Znak” wydawał też miesięcznik o tej nazwie. Po roku czy dwóch dowiedziałem się, że przygotowują podwójny numer poświęcony relacjom polsko-żydo wskim. W 1983 r. ten numer wyszedł. Przychodziłem tam nadal i spotykałem się z tą dziewczyną, rozmawialiśmy, okazało się, że ona świetnie zna angielski, jest po Anglistyce i zaoferowała się, że będzie mnie uczyć. Krótko mówiąc, w ten sposób poznałem moją żonę Marysię.
W międzyczasie nastąpiła moja pierwsza wizyta na Kazimierzu – październik 1980 r. – to było moje pierwsze zetknięcie z Kazimierzem, który w porównaniu z dniem dzisiejszym był inną galaktyką. Wtedy Kazimierz był pusty, opuszczony, ciemny, szary i bez ludzi, tylko menele. Pamiętam, że był piątek wieczór i były otwarte dwie synagogi Tempel i Remuh. Szu kałem synagogi Tempel, doszedłem w końcu na miejsce i widzę, że jest ciemno w oknach, ale zauważyłem, że na tyłach budynku palą się jakieś światła.
Ośmieliłem się i zastukałem. Otworzył mi stary Żyd, niewidzący na jedno oko i zaczął do mnie coś mówić w jidysz. Wtedy już wiedziałem, że to jest jidysz. Mówię do niego, że nie rozumiem, że jestem Polak i czy mogę wejść. On mówi, wejdź. No i wszedłem i poznałem tych ludzi. Wiesz, to jest sentymentalne, ale ja ciągle pamiętam, to ciepło; tych ludzi, którzy w większości już umarli. Potem już konsekwentnie tam chodziłem – w piątki, soboty, zacząłem wchodzić w ten świat. Poznałem też kilku takich jak ja nie-Żydów i postanowiliśmy, że będziemy się spotykać i uczyć na własną rękę języka hebrajskiego i kultury jidysz.
Zaczęliśmy sobie organizować wykłady w dawnej siedzibie TSKŻ i tak to wszystko się zaczęło rozwijać. Środowisko „Znaku”, Strzemski, środowisko fascynatów kulturą żydowską, 40 rocznica powstania w Getcie Warszawskim, która otworzyła możliwość publikacji wielu materiałów. Wtedy władza zaczynała odpuszczać w temacie żydowskim. Wszedł na ekrany Skrzypek na dachu, Jerzy Kawalerowicz zrobił Austerię. Jeszcze studiowałem, dostawałem masę bibuły, która w dużej części poświęcona była tematyce żydowskiej – był fascynujący ferment. Zaczęło się to wszystko składać w jakiś przebogaty obraz.
Fascynacja narasta. Zaczynamy się robić coraz bardziej aktywni. Organizujemy marsz z Kazimierza na Podgórze w rocznicę likwidacji getta krakowskiego. Ja jednocześnie zakochuję się w Marysi, żenię się w 86. roku. W tymże roku Krzysztof Gierat organizuje przegląd filmów o tematyce żydowskiej w kinie Mikro (obecne „Apollo”). Tam właśnie poznaję Gierata i innych ludzi, zaczynam jeździć; w Warszawie ktoś organizuje tydzień kultury żydowskiej. W 1987 r. ukazuje się słynny artykuł Jana Błońskiego Biedni Polacy patrzą na getto.
W tym samym roku albo rok później TVP pokazuje okrojony film Shoah Clauda Lanzmanna, niestety z antysemickimi komentarzami. W każdym razie nie ma już odwrotu. Z jednej strony budzi się w nas świadomość Żydostwa, jako części naszej wspólnej, integralnej, duchowej spuścizny, ale też świadomość Żydostwa postrzeganego jako zupełnie odrębny świat, jako wartości samej w sobie – świata sakralnego i świeckiego. Ja jestem tym coraz bardziej pochłonięty, coraz bardziej jestem zafascynowany. Ten festiwal nie wziął się znikąd.
Już w 1986 r. rozmawialiśmy z Gieratem, że coś trzeba zrobić. Zróbmy festiwal. W 1988 roku odbył się pierwszy malutki festiwal w tym samym kinie Mikro. Ale już dojrzeliśmy do tego, żeby coś zrobić na większą skalę. Gierat był doświadczony w kinie. Wiedzieliśmy, że nikt wcześniej nie pokazał wszystkich filmów żydowskich w jidysz, zrobionych przed wojną. Zbierzmy wszystko co jest w Filmotece Polskiej – nieważne, że bez tłumaczeń – znajdziemy ludzi, którzy nam na żywo przetłumaczą. Pokazaliśmy 13 ocalałych długometrażowych filmów- wzięliśmy dwóch ludzi do tłumaczenia. Nie pamiętam jak z tego wybrnęliśmy.
Otworzyliśmy ten pierwszy festiwal sesją naukową Żydzi-Polacy, spotkanie, kultura, nawet napisałem krótki tekst o tym, że te kultury tak właściwie się jednak nie przenikały. Na otwarcie przyjechał ze strony izraelskiej Mordechaj Palcur, szef sekcji interesów Izraela w Warszawie (późniejszy ambasador po wznowieniu pełnych stosunków). Był koncert Sławy Przybylskiej, Piwnica pod Baranami, a w synagodze na Kazimierzu otworzyliśmy wystawę zdjęć Kazimierza z lat 50. Ten festiwal dał ludziom możliwość otwarcia się, część z nich była w jarmułkach. Przyjechali do Krakowa i wyglądali jak przybysze z innej planety. Dziś widok jarmułki już nikogo nie dziwi, ale wtedy budzili zdumienie na ulicy.
Jak już wymyśliliście ten festiwal, mieliście jakieś pomysły na przyszłość, co tam właściwie miałoby być?
Wtedy na samym początku nie myśleliśmy o żadnej kontynuacji. Ja byłem trochę zaangażowany w politykę, pisma niezależne etc. W ogóle wtedy nie wiedziałem, co będę robił w życiu. Nie można było wiedzieć, że rok później wszystko się zmieni. Ale w 1989 roku upada komuna, oczy całego świata zwrócone są na Polskę. Powstaje nowy, demokratyczny rząd i sytuacja zmienia się radykalnie, a nas zaczyna wspierać finansowo ministerstwo kultury i sztuki. W 90. roku zrobiliśmy drugi festiwal, współpracując z Manfredem Lanem, niemieckim muzykiem zafascynowanym kulturą żydowską.
Postanowiliśmy wtedy, że on będzie dyrektorem muzycznym. Michael Schudrich (obecny rabin naczelny Polski) pomaga nam zdobyć 10 tysięcy dolarów z fundacji Laudera. Manfred Lan zaprasza wielu muzyków, festiwal ma charakter międzynarodowy, przyjeżdża masa Niemców, pełno dziennikarzy, a ja jestem dumny jak paw – jestem wielkim dyrektorem, który udziela wywiadów światowym mediom. Wśród dziennikarzy jest też facet z New York Times`a, który zrobił ze mną wywiad.
Zorganizowaliśmy więc ten drugi festiwal – fantastyczna prasa – ale jeden artykuł, właśnie ten w NYT, ukazuje się miażdżący. Kwintesencją było to, że popatrzcie, co to się porobiło, Niemcy uczą Polaków, co to jest Żydostwo i kultura żydowska. Byłem oburzony, Schudrich powiedział, że to jakiś skandal i powinienem natychmiast napisać list do redakcji. Ale zacząłem o tym na spokojnie myśleć – autor tego artykułu nie był jakimś oszołomem, lecz bardzo fajnym, rzeczowym facetem – zacząłem więc sam siebie pytać, kto ja jestem i dlaczego właściwie robię ten festiwal.
Odpowiedziałem sobie, że robię ten festiwal w cieniu Auschwitz i zapraszam nieżydowskich wykonawców, więc co to za żydowski festiwal. Doszedłem do wniosku, że autor tego artykułu miał prawo poczuć się dotknięty. Tam rzeczywiście była masa Niemców, wykonawców, a wśród widzów dookoła słyszało się przede wszystkim język niemiecki. Dla tego dziennikarza to był kompletny szok. A ja pomyślałem sobie – nie tędy droga. Rozstaliśmy się z Manfredem Lanem i to był taki pierwszy przełom.
Zadzwonił do mnie muzyk z Nowego Jorku, Michael Alpert z zespołu Brave Old World – jeden z największych speców od muzyki żydowskiej. Spotkaliśmy się na krakowskim rynku i dał mi dwie kasety z muzyką. Le cę do Gierata do jego kina, już wtedy Apollo i puszczamy tę muzykę na sali przez głośniki, i wtedy już wiem czym jest muzyka. Moment olśnienia, wiem już czym jest prawdziwa żydowska muzyka. Dzwonię do Alperta – spotykamy się z nim i z Joelem Rubinem, któremu mówię: ty będziesz dyrektorem muzycznym.
Joel sprowadza wszystkich najlepszych muzyków żydowskich. Na początku niektórzy z nich nie chcieli przyjeżdżać do Polski i odrzucali zaproszenia; byli przekonani, że za każdym rogiem czai się jakiś żydożerca. Je den z awangardowych muzyków zażądał dwóch ochroniarzy. Wtedy, na trzecim z kolei festiwalu w 1992 roku, który odbył się już na Kazimierzu, następuje przełom, a ja zaczynam rozumieć, czym ten festiwal ma być.
To jest przede wszystkim przestrzeń, którą swoją muzyką i kulturą mają zapełnić przede wszystkim Żydzi. Jeśli to ma być festiwal kultury żydowskiej, nie mogą tego robić Niemcy, Eskimosi czy Bułgarzy. To ma ją być Żydzi. Ja mogę być tylko tym, który to organizuje. To był fascynujący moment – III festiwal. Wszyscy i wszystko – muzycy, film, teatr – było ze Stanów, tej największej diaspory. Mało tego, odkrywam tę diasporę – lecę najpierw pierwszy raz w życiu do Izraela, a potem do Stanów na specjalne warsztaty KlezKamp; Żydzi uczą Żydów żydowskiej kultury; 600 ludzi zamyka się w drewnianym hotelu, modli się, gada i tańczy.
Dowiaduję się, co to jest kultura jidysz; warsztaty, koncerty i wykłady – prowadzone przez najlepszych nauczycieli. Nagle doznaję kolejnego olśnienia – musimy dodać do festiwalu aspekt edukacyjny i przenieść do Krakowa całą ideę warsztatów – żywej kultury, którą dotykasz. W 1994 roku stanąłem na scenie i zapytałem ludzi, czy chcą festiwal za dwa lata czy za rok – tłum zawołał za rok. Od tego momentu warsztaty i festiwal odbywają się co roku. Poczułem się zobowiązany – zacząłem inaczej myśleć, zacząłem jeździć do Izraela i Stanów- wszedłem w żywą kulturę.
tworzył się inny świat, tworzenie nowej wrażliwości – festiwal musi z jednej strony być niekończącym się procesem edukacyjnym, transformacji Polaków i Żydów, ale musi też odzwierciedlać wszystko to, co jest najlepszego w kulturze żydowskiej – ortodoksyjnej i nieortodoksyjnej. Kośćcem tego są warsztaty – to jest ta część edukacyjna, dająca możliwość wejścia w tę kulturę, stania się współtwórcą i uczestnikiem. Ludzie młodzi i starzy z Krakowa i ze świata. Kraków i świat. Ci ludzie jednoczą się w tej wspólnie zaakceptowanej przestrzeni kultury żydowskiej.
Kiedy zrozumiałeś, że to jest naprawdę cholernie ważne, kiedy nastąpił ten moment?
Myślę, że to był ten rok 1992, gdy zrozumiałem, czym festiwal powinien być. Wtedy już wiedziałem, że świadomości nie buduje się z dnia na dzień. W 1994 roku Gierat poszedł na wiceprezydenta miasta – nasze drogi zaczęły się rozchodzić. Zacząłem ten festiwal robić sam, ale jestem w tym wszystkim najwyżej szabes-gojem i jestem dumny z tego, że takim szabes-gojem jestem. Jesteśmy dumni z historii polskich Żydów, mam 47 lat i nie muszę nikogo udawać. Sam siebie bym określił, że jestem żydowskim Polakiem. Są Żydzi polscy, ja jestem żydowskim Polakiem.
Pięknie powiedziane….jesteś po prostu maniakiem Jasiu.
Pewnie tak, ale nie mam żadnego konfliktu w sobie. Parę lat temu, drążyła mnie myśl, czy dokonać konwersji. Mój rozmówca, Bencyjon Miller, jeden z największych żyjących kantorów, powiedział mi wtedy: jesteś potrzebny taki jaki jesteś. Uświadomiłem sobie, że mam do spełnienia to co spełniam i mam nadzieję, że będę to robił do końca moich dni. To mi też daje wiarę w dzień dzisiejszy. Nie myślę, co zrobię jutro, ale cenię dzisiejszy dzień. Tego nauczyłem się od momentu choroby Marysi, kiedy myślałem, że zostanę sam. Nauczyliśmy się szacunku dla dnia dzisiejszego. Twoje jutro zaczyna się dziś – jak mówi Talmud.
Cały ten obecny renesans żydowskiego Kazimierza, to jest w dużej części zasługa tego festiwalu.
W jakimś stopniu tak, ale nie umiem tego określić procentowo. My byliś my pierwsi. Pokazujemy korzenie żydowskiej kultury- bez Holokaustu; judaizm to nie tylko II wojna światowa. W tych pierwszych latach zrobiliśmy fantastyczną rzecz – spektakl teatralny oparty na prozie Schulza – 48 godzin non stop, w ciemnej kamienicy, która się waliła. Ludzie wchodzili w inny świat, w inny klimat, odkrywali żydowski Kazi mierz, ukryte piękno. Weszliśmy tam ze sztuką żydowską, która dot knęła jakiejś struny, która zaczęła rezonować. Aktorzy czytali Schulza, spali, jedli… Ludzie w to weszli. To się mogło udać tylko w Krakowie.
Wyłącznie w Krakowie. Nigdzie indziej by się odbyło. Dla mnie, tylko Kraków, absolutnie Kraków – to jest moje miejsce na ziemi. Moim przeznaczeniem jest to co robię, od tego nie ma ucieczki. Życie nie jest łatwe, a moje jest fascynujące dzięki temu festiwalowi, dzięki mojej żonie, która jest aniołem, dzięki Strzemskiemu. Poznałem fantastyczne momenty w życiu, które odciskają niezatarte piętno. To co robię jest dokładnie tym co mogłem sobie wymarzyć. Jeśli komuś to jest przydatne, to jest micwa.
Jak festiwal rzutuje na ogólną atmosferę w Krakowie?
To jest wizytówka tego miasta na świecie. W sensie relacji polsko-żydowskich pokazuje tę drugą Polskę. W sensie kulturalnym to jest ważne wydarzenie, bardzo dbam o wysoki poziom. To musi być klarowne i przejrzyste i musi być robione przez Żydów. To jest w gruncie rzeczy bardzo proste: wspólna przestrzeń na mapie nie tylko kulturowej, ale i mentalnej. Polacy odkrywają ponad 750 lat istnienia kultury żydowskiej w Krakowie na Kazimierzu. To nie byli kosmici – malarze, kupcy, bankierzy, rzemieślnicy – którzy budowali to miasto. Ten świat się kiedyś przenikał i te więzy mogło rozciąć tylko ostrze zagłady; ja chcę to pokazać.
Chcę pokazywać żywą kulturę i prowokować do zadawania pytań o tę kulturę, którą straciliśmy. Bo, że ta kultura jest ściśle powiązana z polską kulturą jest dla mnie oczywiste. Mało kto wie, że najstarszy cmentarz żydowski jest wprawdzie w Pradze, ale następny XVI-wieczny jest w Krakowie. To był złoty wiek – rozwój drukarstwa hebrajskiego, później żydowskiego, powstawanie synagog – mamy tu na Kazimierzu siedem synagog barokowych i renesansowych. Niepojęte bogactwo. Jesteśmy zaledwie 60 lat po wojnie – spustoszenie dokonane przez komunistów jest nieprawdopodobne. Niedługo będzie 20-lecie festiwalu, ale co to jest wobec 750 lat kultury, wciąż jesteśmy na początku drogi.
Życie jest bardzo krótkie, zamierzam przeżyć je sensownie. Ja swoje miejsce znalazłem, znam swoje imię. Wiele też zawdzięczam innym ludziom. Wiele rzeczy się nauczyłem. Ciężar odpowiedzialności jest ogromny, ale kiedy to się staje twoim życiem, to jest zupełnie coś innego. Nie myślisz, że masz do wykonania zadanie, tylko żyjesz tym. Ja z tego czerpię radość. Wszystko to mam dzięki temu, że jako 15-latek usłyszałem pytanie, czy wiesz, że połowę populacji naszego miasta stanowili Żydzi. Dzięki temu odkryłem swoją Atlantydę.