ROZMOWA Z PAWŁEM DUNINEM-WĄSOWICZEM.
Czy Warszawa jest miejscem inspirującym?
Jak najbardziej. Przede wszystkim dlatego, że nie ma ciągłości pod względem urbanistycznym. Tylko, że ja mam takie skrzywienie, że moja Warszawa, jest Warszawą fantastyczną. Teraz właśnie piszę taką książkę pt. „Warszawa fantastyczna”, będącą antologią zmyślonych Warszaw – od minus nieskończoności do dzisiaj – w literaturze polskiej. Zarówno w starych legendach miejskich, historiach alternatywnych czy w historiach z dalekiej… przyszłości. Mam już 150 źródeł literackich zebranych, na przykład artykuł o „Pałacu Kultury”, gdzie jest 30 przypisów.
Dla mnie zawsze dużo ciekawsze są wyobrażenia o Warszawie niż raportowanie Warszawy na bieżąco. Wartość Warszawy jest dla mnie cenna w momencie, gdy dowiaduję się czegoś o czasach, których nie znam, zwłaszcza tych przyszłościowych; jakie są wyobrażenia ludzi o tej przyszłości, jakie motywy najczęściej się wtedy pojawiają. Okazuje się, że najczęściej pojawia się „Pałac Kultury”, metro warszawskie, lochy, ale też jakieś tajemnicze tramwaje, które jadą tam, gdzie ich nie ma.
Nie brakuje wam jakiegoś poczucia akcji, wojenki – bo wy, młodzi pisarze, tylko jakieś wędrówki miejskie tutaj uprawiacie.
W tak zwanej literaturze wysoko artystycznej nie widzę teraz raczej ech wojny. Są pojedyncze kryminały historyczne. Ale to nie jest przyzwoita średnia półka. Są powieści o Polakach zaangażowanych w Afganistan na przykład, tyle, że to się wszystko dzieje w stylu sensacyjnym, który moim zdaniem jest mniej ciekawy. Są też jakieś historie polityczno-gangsterskie, sensacyjne opowiadania, że np. jest konflikt na granicy z Kaliningradem, wybijającym się na niepodległość, mającym konflikt z Rosją, a przy okazji z Polski dostarczana tam jest jakaś broń.
Ale jest też pewna grupa ludzi, która ma teraz jazdę na Powstanie Warszawskie. Są na przykład konkursy na komiksy o Powstaniu Warszawskim i parę takich antologii już powstało. Wątek Powstania powraca. Ale na serio literatury o tym nie ma. W latach 60.-70. były na ten temat normalne powieści przygodowe dla młodzieży. Dziwne zresztą, że na tej całej obecnej fali budowania nowej kultury na Powstaniu Warszawskim, w ogóle o takich książkach zapomniano. Nikt na serio o powstaniu nie napisał.
Mieliście kiedyś taką sytuację?: skończyło sie obalanie komuny, siedzicie przy oświetlonych barach, bierzecie się za robotę; mieliście coś takiego kiedyś choć przez moment?
Mnie to ominęło; byłem zbyt młody i zbyt koniunkturalny za późnej komuny, żeby załapać się poważnie na te wszystkie podziemia i zadymy studencko-solidarnościowe. Potem patrzyłem, co mogę robić, studiując dziennikarstwo. Skorzystałem za to na transformacji, ponieważ w mediach byli potrzebni „od zaraz” ludzie, nieskażeni dawną rutyną, umiejący formułować prostym językiem, w prosty sposób różne rzeczy. To już nie była nowomowa skierowana do automatów, tylko język normalnych ludzi.
Moje pokolenie – mówię o rocznikach końca lat 60. – skorzystało na przemianie ustrojowej, bo mogliśmy od razu coś robić. Mieliśmy satysfakcję też z tego, że nie musimy się nikogo prosić, żeby nam coś wydrukowali, tylko jak mamy pieniądze, możemy iść sami i to wydruko wać. Tamten system nie dawał szans nawet na szybkie zdobycie mieszkania, zupełnie nie dawał nam żadnych szans. Myśmy nie mieli heroicznych walk za sobą, które moglibyśmy wspominać, ale weszliśmy bardzo szybko w życie zawodowe. Nie byliśmy romantykami, lecz pozytywistami.
Roczniki lat 70. to już zupełnie co innego. Im zaczęto wmawiać, że jak będą się ostro uczyć, to dzięki perfekcjonizmowi będą mieli dobrze, a nawet lepiej. Dla nich pojawiła się masa konsumpcyjnych pokus, które nie były już spontaniczne, jak w naszym wypadku i u nich narodziła się frustracja. W 2000 roku mieli po 25 lat i nie mogli nic ciekawego znaleźć. Mam taki przykład mojego znajomego, który zrobił wtedy dyplom, bardzo dobry z filozofii, nie dostał stypendium doktoranckiego, nie znalazł pracy i poszedł pracować jako sprzedawca – i to była ewidentna frustracja. Generalnie duża część z tych ludzi wyjechała za granicę.
W jaki sposób powstała „Lampa”, chyba coś przedtem robiłeś?
Pod koniec lat 80. był w Polsce ruch amatorskich pism, dotyczących głównie alternatywnych kultur związanych z muzyką punkową i reggae, trochę też z anarchistami Na marginesie tego powstawały niezależne, odbijane na powielaczach pisemka literackie. To był już zupełny schyłek komuny. Te pisma były w większości apolityczne – niektóre się podwie szały pod drugi obieg – wychodziły nieregularnie. Wychodziły w całej Polsce, rozchodziły się na koncertach, drogą wymiany pocztowej. Kiedyś zrobiłem antologię i zebrałem ponad 100 tytułów, ale były to efemerydy.
W pewnym momencie okazało się, że jest kilka ośrodków ludzi, którzy mają mniej więcej po dwadzieścia lat, podobnie jak ja wtedy – i robią powielane w kilkudziesięciu egzemplarzach pisemka z taką typowo młodzieżową twórczością, czyli skłonność do groteski, jakieś kolaże, rysunki, plastyka. To była taka spontaniczna kultura młodzieżowa- także wiersze i krótkie formy prozatorskie, czasem w formie dziennikarskiej, ale raczej prezentacje, itd. Zacząłem wydawać pisemko, które nazywało się Iskra Boża i wydałem tego z kilka numerów po 100-200 egzemplarzy.
To były zmniejszane na ksero i powielane maszynopisy; w formie podziemne, ale w treści już nie, bo komuna właśnie upadła. W 1991 roku kończyłem studia dziennikarskie, podczas których na początku miałem zresztą wszelką okazję być reżimowym dziennikarzem, ale na szczęście reżim się skończył, więc nie zdążyłem się umoczyć, tylko parę jakichś tam tekstów popełniłem. Ale gówna na szczęście nie narobiłem. Potem były jakieś projekty bardziej niezależne lub mniej. W sumie, już jako zawodowy dziennikarz pracowałem od 1991 w Życiu Warszawy.
Najpierw byłem depeszowcem, jeszcze się załapałem na linotyp i ołów. Z drugiej strony bawiło mnie tzw. robienie w literaturze i jakaś identyfikacja ze środowiskiem. Jednocześnie zwiększał się zasięg mojego pisma, które w 1993 roku drukowane już było ze dwa razy do roku w 500 egzem plarzach. Z reguły był tam jeden wywiad z jakimś twórcą z kultury alternatywnej, były teksty moje i mało tekstów publicystycznych. W 1996 roku powstał miesięcznik Machina, pop-kulturalny, kolorowy, pierwszy w takim formacie w Polsce. Wzięli mnie tam do redagowania newsów, jako redaktora z doświadczeniem w skracaniu tekstów i wylewaniu wody.
Ale tam miałem możliwość publikowania rzeczy tych artystów, których lubiłem, w kilkudziesięciotysięcznym nakładzie i jeszcze mi za to płacili. Potem Machina zaczęła padać i przeniosłem się do tygodnika Przekrój, a moje pisemko przemianowałem na Lampę, drukującą już tylko teksty literackie, bo publicystyką zajmowały się inne pisma. Pojawiali się nowi ludzie, drukowałem m.in. Dorotę Masłowską, wiedząc, że to jest jakaś licealistka, wydawałem jakieś jej opowiadanka. Pisała jednak coraz le piej i w maju 2002 zaczęła przesyłać mi w odcinkach, to co potem okazało się hitową powieścią Wojna Polsko-Ruska, którą wydałem w sierpniu 2002, będąc wciąż jeszcze dziennikarzem Przekroju.
Potem okazało się, że to wielka sensacja, najpierw sprzedało się tego 10 tysięcy, potem 20 tys., a do końca roku 40 tys., w następnym roku 50 tysięcy. W 2003 roku nie nadążałem z drukowaniem i ściąganiem pieniędzy. Wtedy już wiedziałem, że mogę sobie założyć własne czasopismo. Na początku 2004 zacząłem regularnie wydawać Lampę jako miesięcznik. Problem w tym, że byłem na tyle naiwny, że myślałem, że to się będzie samo sprzedawać i finansować. Drukowałem najpierw 7 tysięcy, a teraz 2 i pół tysiąca, bo reklam nikt nie chce dawać, a już zwła szcza wydawcy książkowi, którzy mnie postrzegają nienajlepiej.
Mamy tylko nieliczne reklamy i to niemal wyłącznie imprez publicznych. Oczywiście pieniędzy własnych starczyło ledwie na rok. Po roku Masło wska napisała nową książkę, której niestety sprzedało się mniej niż było zamówień, zostałem z 10 tysiącami makulatury, która na szczęście rok później udało się upchnąć. Natomiast dostałem pierwszą dotację z ministerstwa kultury, która wystarczyła na pół roku na honoraria. Nie żyję z Lampy. Żyję z tego, co udało mi się sprzedać z książek Masłowskiej. Lampa finansuje właściwie wyłącznie koszta produkcji, a to że mam na jedzenie, to jest cały czas ze sprzedaży książek Doroty Masłowskiej.
Lampa chyba jednak będzie dalej istniała i są na to jakieś możliwości. To będzie trwało dalej, jeżeli jeszcze ministerstwo kultury utrzyma dotacje.
Spytałem ostatnio Józefa Hena, co sądzi o młodej literaturze. On twierdzi, że piszecie dobrze, ale nie macie życiorysów i to jest problem waszej literatury. Czy się z tym zgadzasz?
Moim zdaniem, tę lukę wypełnia literatura faktu. Pytanie jest, po co dzisiaj pisać realistyczne kobyły, jeżeli prawdopodobnie może to zrobić reporter na podstawie przeżyć prawdziwych ludzi. Zmieniły się czasy. Od literatury spodziewam się czegoś innego niż życie. Zresztą w tej chwili mamy np. wielki boom na tzw. kryminał miejski. Ważniejsze od zbrodni i wątku kto zabił, jest to, jaką depresje ma komisarz, który prowadzi śledztwo, jakie ma problemy osobiste i jakie jest jego otoczenie.
Ten kryminał jest tak naprawdę tylko pretekstem, dzięki któremu mamy powód do czytania powieści realistycznej. Ma to też pewien walor poznawczy. Np. facet w moim wieku, 40-latek, Donald Konatowski, napisał dwutomowy kryminał, dziejący się współcześnie w Warszawie z dużą ilością zbrodni i opisów miasta, jak ono się zmienia itd. Ale czy to jest ciekawe dla kogoś, kto stale mieszka w tym mieście? Jaką luke ma wypełnić literatura, która dawniej mogła być w opozycji do mediów, pokazujacych tylko fasadowość – szczęśliwe budowle socjalizmu.
Zresztą jaką „lukę”, skoro to wszystko można odnaleźć w literaturze faktu, w reportażu. Chętnie bym poczytał o tym, jakie są problemy Szwedów, bo nic akurat nie wiem o Szwecji, a mniej mnie interesuje bo hater Konatkowskiego, w postaci komisarza Nowaka. Poniekąd jest to odpowiedź na to, czego się szuka w literaturze – wartości poznawczych, przetworzenia rzeczywistości, światów alternatywnych. Szczerze mó wiąc ze współczesnej literatury polskiej najbardziej lubię rzeczy, które są w gatunku fantastyki. Współczesność oddawana w formacie fantastyki.
To powiedz mi jeszcze, jaki właściwie jest cel „Lampy”, który ci przyświeca?
Właściwie, to nie wiem o co chodzi. Nie mam wytyczonego celu; poczucie misji dla kultury – oczywiście. Na początku, to była ekspresja litera tury, która mi się podoba, teraz to jest opisanie kultury w taki sposób, w jaki uważam, że ona powinna być postrzegana – tzn. docenienie obrzeży związanych z tą kultura, zarówno dobrych tekstów piosenek, jak i tego co jest dobre w fantastyce i w kryminałach. Pisanie recenzji z książek, nie żargonem polonistycznym, lecz językiem zrozumiałym. Takie pismo pierwszego kontaktu z kulturą. Jest to pewien program, ale on by się dużo lepiej udał, gdybym miał większe do tego środki finansowe.
Mogłoby to trafiać do kilkudziesięciu tysięcy ludzi, a nie trafia. Ile razy wychowam sobie autora, który już się wyrobił, to on zawsze ode mnie odchodzi, bo dostaje więcej pieniędzy od kogoś innego. Autorzy są podkupywani. Może ze mną dobrze jest trzymać, ale ja na tym wychodzę średnio. Generalnie, parę osób miało z Lampy sukces, ale robienie tego pisma wcale nie jest łatwe. Drukuję relacje z podróży, wywiady, recenzje literatury, muzyki; są boje z autorami, którzy chcą pisać o czymś, a ja chcę inaczej. Sam piszę do innych pism na zamówienie…
Ale ty jesteś jakoś zbuntowany…w opozycji do świata kultury.
Chyba nie postrzegam tego tak ogólnie. Trochę jestem w kontrze, ale nie występuję zbyt głośno. Gdybym miał duże pieniądze, byłbym bardziej odważny. Dlaczego tak a nie inaczej przyznawane są nagrody literackie. Czy jest w porządku, że dziennikarka opłacona przez wydawnictwo za prowadzenie spotkania autorskiego pisze potem pochwalną recenzje z książki tego autora. Nie mogę czytać, że jakiś kwartalnik jest najważniejszym pismem literackim w Polsce, skoro wałkuje sie tam przez cały czas od lat wciąż tych samych pięciu autorów.
Boję się, żeby Lampa nie wpadła w rutynę. Niestety, generalnie najlepiej rozchodzi się to, co już jest znane. Jak robiłem sondaż dla Lampy, to czytelnicy nie chcieli osób, które są im mało znane.
„Pałac Kultury” Ci nie przeszkadza?
Nie przeszkadza, a jak go obudują, to też pewnie zrobią to chaotycznie. Książka o Warszawie nie może obejść się bez „pałacu”.
@
Rozmowę z “Duninem” zrobiłem w 2009, gdy był wydawcą i redaktorem naczelnym miesięcznika Lampa, jednego z najciekawszych zjawisk kulturowych w Warszawie. Wydawane od 2004 roku niezależne pismo prezentowało najnowsze zjawiska w literaturze, muzyce, komiksie i szeroko rozumianej kulturze alternatywnej. Lampa była pismem tzw. pierwszego kontaktu z kulturą, a jej redakcja mieściła się na trzecim piętrze starej przedwojennej kamienicy przy ul. Hożej 42 w centrum miasta.