RZEKA – Renata Jablonska
„Z górki na pazurki!” wykrzykiwał tata, trzymając mnie za rękę, gdy zbiegaliśmy ze wzgórza w stronę rzeki.
Miałam cztery lata, byłam wesołym, szczęśliwym dzieckiem.
Teraz zbliżam się do czterdziestki. Taty dawno już nie ma, mamy też nie.
Przyjechałam nad rzekę żyby powspominać.
W nocy padał deszcz, ale rano zaświeciło słońce, więc przyjechalam z miasteczka i idę w kierunku rzeki. Wzgórze jest takie jak je zapamiętałam, niezby wysokie, łagodnie opadające ku rzece.
Zaczynam schodzić, ziemia jest jeszcze mokra, ześlizguję się, padam i turlam się w dół. Zatrzymuję się chwytając krzak, już na dole. Wstaję. Nic mnie nie boli. Jestem tylko upaprana ziemią i źdźbłami zgniłej trawy, które przykleiły się do moich spodni i żakietu.
Rzeka polśniewa szaro srebrzyście. Podchodzę do brzegu. Siadam na ziemi. Patrzę na drobne, ruchliwe fale. Jest dopiero kwiecień, o tej porze nie bywaliśmy tutaj. Ale tak mi wypadło z powodu urlopu. Latem rzeka wygląda inaczej.
Moi rodzice pobrali się po wojnie. Mojego ojca ukrywał jego kolega ze studiów. Zawsze razem się uczyli. Obaj zdążyli zdać końcowe egzaminy zanim wybuchła wojna. Mamie udało się wydostać z getta. Chodziła po wsiach i najmowała się do różnych robót.
Opowiadali mi o tym oględnie. Nie wspominali jak zginęli dziadkowie i inni krewni. Zginęli – i tyle.
Tata, bakteriolog, znalazł szybko pracę. Mam kończyła farmakologię. Mieszkali w małym pokoiku, bez kuchni i łazienki. Dopiero w 1956 roku doczekali się przydziału na dwupokojowe mieszkanie w nowych blokach.
Urodziłam się w 58-ym, wiosną. Rodzice zawsze mi opowiadali jacy byli szczęśliwi, jak się cieszyli, że mają córkę. „Nasza Alinka”, mówili o mnie. Gdy mieli urlopy wynajmowali domek w tej wsi nad rzeką i tutaj spędzaliśmy letnie, czasem jesienne dni. Jak zaczęłam chodzić do szkoły jesień już nie wchodziła w rachubę.
Miałam 10 lat i wtedy zrobiło się nagle dziwnie, nieprzyjemnie. Rodzice wracali z pracy smutni, zdenerwowani. Gdy czytali gazety lub słuchali wiadomości widziałam, że są przerażeni. Wiedziałam, że jesteśmy Zydami i że dzieje się w związku z tym coś niedobrego. W szkole też było dziwnie. Moja ulubiona nauczycielka przestała mnie wywoływać do tablicy, nie patrzyła na mnie. Niektóre koleżanki też mnie zaczęły unikać, tylko na mnie zerkały..
Któregoś dnia rodzice mi powiedzieli, że ich zwolniono z pracy.
– Na parę tygodni starczy nam na życie, ale co poten? –mówił tata do szykującej kolację mamy.
– Musimy się na coś zdecydować – odpowiedziała – I musimy porozmawiać z Alinką.
Słyszałam ich rozmowę, bo akurat chciałam wejść do kuchni, i stanęłam pod drzwiami.
Gdy zapadła cisza, weszłam.
– Coś mi chcecie powiedzieć? Słyszałam waszą rozmowę.
– Najpierw zjemy kolację.
Tata spojrzał na mamę, potem na mnie i kiwnął głową.
Po kolacji pomogłam mamie zebrać naczynia i wycierałam umyte talerze.
-No, chodźcie – powiedział tata.
Usiadłyśmy obok niego.
– Jesteś już dostatecznie duża żeby zrozumieć co się dzieje. – Tata westchnął – Wiesz z historii co wyprawiali rożni władcv i różne rządy, prawda?
– Tak, Neron na przykład… I Hitler!
– Właśnie. No i teraz tutaj rząd podjudza ludzi przeciwko Zydom. Jesteśmy w trudnej sytuacji – nie chcą nas, chcą żebyśmy stąd wyjechali. No i nie mamy rady, bo bez pracy nie możemy wyżyć. – Objął mnie – Wiem, że to będzie dla ciebie jeszcze trudniejsze niż dla mamy i dla mnie. Ale musimy wyjechać.
– Niestety, kochanie, musimy – powiedziała mama.
– Ale dokąd?
– Do Izraela. To nowy kraj, tam się jakoś urządzimy, potrzebują na pewno ludzi do pracy w różnych dziedzinach.
Po miesiącu wyjechaliśmy.
Pamiętam jak się żegnałam z koleżankami. Te bliższe popłakały się razem ze mną. Kasia mnie obejmowała i tuliła.
Siedzę nad rzeką. Wspominam piękne godziny, które tu spędzałam z rodzicami. Mieszkaliśmy w oddalonym trochę od wsi domku wdowy, która na czas naszego pobytu szła do syna.
Tata nauczył pływac i mamę i mnie. Co to była za radość!
Zrywa się nagle zimny wiatr. Wstaję, idę pod górę chwytając się często kęp zielska żeby nie upaść. W autobusie ludzie zerkają na mnie, bo mam zapaprane ubranie. W hotelu w miasteczku przebieram się, biorę walizkę i idę na dworzec. Po pół godzinie już siedzę w pociągu do Warszawy.
Przed wieczorem jadę na Mokotów i idę na ulicę, przy której mieszkaliśmy. Blok stoi jak stał, naprzeciw wylotu innej ulicy. Wiem, że takie bloki nazywają mrówkowcami. Nawet nie próbuję znaleźć właściwego wejścia, bo nie pamiętam go.
Wracam do hotelu. Dzwonię do Kasi, z którą utrzymywałysmy przez te wszystkie lata stały kontakt.
– Alinka! Jesteś naresztcie! Chodź do nas na kolację, bardzo proszę! Mietek po ciebie przyjedzie. Znacie się przecież fotografii. Zaczekaj na niego o 7-ej na dole.
Przyjeżdża punktualnie. Wysoki, barczysty. Uśmiecha się serdecznie.
Kasia podbiega do drzwi, gdy je Mietek otwiera. Rzuca mi się na szyję i obie płaczemy.
– Oj, babki, co z wami?
– To z radości – Kasia ociera lzy. Ja też.
Jemy smaczną kolację.
– Pamiętałaś, że lubię pierogi! Są pyszne!
– Nauczyłam się od mamy jak je robić. Pamiętasz jak mama specjalnie dla ciebie szykowała takie z kartoflami?
– Tak. Zawsze była dla mnie bardzo dobra.
Kasia wzdycha.
– Nie doczekała wnuka… A tak się cieszyła, że zostanie babcią.
– Moi rodzice też nie doczekali, tata nawet mojego ślubu, a mama mojej Natalki.
– Jak ona tam sobie radzi?
– Studia idą jej dobrze. Ma przyjaciół. Ale na swojego jedynego jeszcze nie trafiła.
– Nic się nie martw, znajdzie kogoś odowiedniego.
Mietek i ja pomagamy Kasi zdjąć ze stołu i wycieramy naczynia.
Potem siadamy, popijając kawę.
– Jak waszemu synowi idzie na uczelni?
– Już wie, że będzie robić doktotat – z dumą mówi Mietek.
– Pooglądaj sobie mecz, Mietek, przecież wiem, że na to czekasz – uśmiecha się Kasia. – My sobie powspominamy w drugim pokoju.
– Byłaś tylko nad rzeką czy we wsi też?
– Tylko nad rzeką.
– Pamiętasz jak kiedyś, to było chyba w sierpniu i było gorąco, przyjechałam do ciebie na kilka dni i ciągle pływałyśmy. A raz zapuściłyśmy się za daleko i twój tata do nas podpłynął i kazał wracać…
– Pamiętam. To było parę miesięcy po śmierci twojego taty.
– Tak… Mama pojechała do babci, a ja nie chciałam. Dobrze mi było z wami nad rzeką.
– Wiesz, ta rzeka tak mi utkwiła w pamięci, że śniła mi się przez te wszystkie lata. Chodzę nad morze, oczywiście. Ale to zupełnie inaczej.
– A ja ci tego morza zazdroszczę. Jest ciepłe?
Gadałyśmy aż Mietek nas zawołał po skończonym meczu.
– Przegraliśmy – westchnął.
Postawił na stole wino, a Kasia podała ciasto i kawę.
– Jutro niedziela, chcesz połazić po Starówce?
– Chętnie, ale wcześnie, bo o 20.30 już muszę być na lotnisku.
– Nie martw się, zawieziemy cię.
– Rano muszę się spotkać ze znajomą, ale w południe już będę wolna.
-To przyjedziemy po ciebie o 11.30?
Umawiam się z panią Janką na 10-tą.
Idziemy Marszałkowską, gdy podbiega do nas może 10-cioletnia dziewczynka, nędznie ubrana, z niedbale zaplecionymi czarnymi warkoczykami. Wyciąga rękę prosząc o jałmużnę. Sięgam po portmonetke, lecz pani Janka chwyta mnie za ramię.
– Nic jej nie dawaj, to Rumunka, a oni specjalnie posyłają dzieci, potem zabierają im pieniądze.
Macha ręką, odpędzając dziewczynkę.
– Idź! Poszła!
Robi mi się przykro i smutno. „Czy w czasie wojny tak samo odpędzilaby żydowską dziewczynkę, żebrzącą poza gettem? Czy ludzie się nigdy nie zmieniają? Tak mało ją znam. Była kiedyś naszą sąsiadką w tym mrówkowcu. Rok temu była z wycieczką w Izraelu i jakoś się o mnie dopytała i zadzwoniła. Zaprosiłam ją do nas. Zaczęła pisać listy, no i miałyśmy stały kontakt. Dlatego napisałam, że przyjeżdżam. Może niepotrzebnie.” Siedzimy pół godziny w kawiarni. Opowiada o swoich wnukach.
Z ulgą żegnam się z nią. Wracam do hoteliu.
Kasia z Mietkiem przyjeżdżają po paru minutach.
Jedziemy na Starówkę. Jest chłodno, ale słonecznie.
– Niektórzy marudzą, że to nie ta sama Starówka co kiedyś. A jak ma być ta sama? Dobrze, że jest, że ją odbudowali. Dla mnie jest ładna! – Kasia klaszcze jak dawniej, gdy coś chciała zaakcentować.
Smieję się. Humor mi wraca. „Tak mi z nimi przyjemnie, tacy są fajni”.
Przystajemy, bo Mitek chce mi zrobić zdjęcie na tle Barbakanu. Potem razem z Kasią. Prosimy młodego przechodnia żeby nas w trójkę sfotografował.
W południe mówię, że ich zapraszam do restauracji, tylko niech wybioą do której.
Smieją się.
– Już zamówiliśmy miejsce u „Samsona”. To my ciebie zapraszamy, jesteś gościem!
I nie dają mi nic więcej powiedzieć.
Przy obiedzie pijemy wino i mamy świetny nastrój.
Wyjmuję z torby prezenty. Dla Kasi naszyjnik z ejlackim kamieniem i szal, dla Mietka butelkę izraelskiego likieru.
Są wzruszeni. Kasia powstrzymuje łzy. I podaje mi torebkę. Otwieram pudełko i widzę śliczne bursztyny. Całujemy się, a Mietek fotografuje.
Potem łazimy po Krakowskim Przedmieściu i po Nowym Swiecie. Jeszcze idziemy na kawę.
Już czas jechać do hotelu po walizkę.
Na lotnisku siadamy i znów pijemy kawę. Już muszę iść. Ksia płacze.
Pamiętaj, w przyszłym roku latem jedziemy razem nad rzekę! Obiecaj.
– Obiecuję.