ŚNIADANIE KONTYNENTALNE (3)
TELAWIW OnLine: Najnowsza remiksowana aktualnie przeze mnie wersja opowiadania Śniadanie kontynentalne, które drukowane było najpierw w Izraelu i potem w Polsce w tomie moich opowiadań TEN ZA NIM.
1 cz. – http://www.telawiwonline.com/?p=4354
2 cz. – http://www.telawiwonline.com/?p=4820
Ostry skalpel chirurgiczny
Leżał sobie przy obiedzie
Obok mojej srebrnej łyżki
(Leonard Cohen)
Więc teraz myślałem, że na początku lat 80. pojawiły się nagle ostrzeżenia przed biologicznymi przegięciami na świecie – Aids razem z Zielonymi. Joan Baez swoje koncerty stadionowe zaczynała wtedy pozdrowieniami dla Sacharowa, ale potem w Moskwie objawił się Gorbaczow i Amerykanie zaczęli sprzedawać koszulki z napisem RELAX. Otwierały się wszędzie nowe knajpy pod rosyjską duszę, jak chyba kiedyś po salwach Aurory – Amerykański hiphop z graffiti na fontannach i radiomagnetofony z „middle of the road”.
W Europie zachodniej pacyfiarze w parę tygodni po wycieku z Czarnobyla zaczęli demonstrować przeciwko własnym reaktorom – spreyowe USA ze swastyką w środku zamiast S – eurorakiety z psychozą zagrożenia – To be or NATO be na murach. Optyczne okularki w supermarketach i wineczko w większych ilościach w kartonach jak chude mleczko; nawroty do pogańskich świąt wiosny z ulicznymi karnawałami – tysiące pijaczków z butelkami w rytmie samby – strzępy plakatów z 80-leciem urodzin Samuela Becketta.
Mikrorewolucyjne scenki z lumpami wygrażającymi piąchami upudrowanym paniusiom w kapeluszach z wiśniami na przeszklonych tarasach kawiarni pod donicowymi drzewkami z rozjarzonymi małymi żarówkami. W 1989 pojawiło się jakieś nowe pokolenie w Europie – jakby dużo bardziej wyciszone w okularkach – pojawiły się neony podobne do laserowych zygzaków w powietrzu i całkiem nowa generacja autokarów turystycznych z wysokimi bagażowniami pod podłogą, że wszyscy jakby siedzieli na walizkach.
Niesamowite „postmodernistyczne” budowle lustrzankowe z filarami i łukowatymi fasadami; rozpędzona końcówa dekady z Hieronimusem Boschem na pierwszych kolumnach gazet i bibeloty yuppies w butikach z neonowym fin de sièclem. Przeboje Beatlesów odmłodzone laserowymi kompaktami i porcelanowe manekiny bez włosów z twarzami Beethovena i oświetlone szafy grające – automaty do Coli z lat 50. – wideogry, gdzie satelity ustąpiły nagle miejsca błędnym rycerzom w błotach Mezopotamii.
Pamiętam, jak 1 kwietnia w Wiedniu wisiały czarne flagi po eks-cesarzowej austrowęgierskiej Zycie, która zmarła w wieku 97 lat i sprzedawali koszulki z „ostatnią cesarzową europejską”. Przed pogrzebem nagle lunął ulewny deszcz – ludzie chowali się w katedrze św. Stefana – choć przedtem z tydzień była świetna słoneczna pogoda i potem latem na wszystkich deptakach Europy latynowscy gitarzyści w słomianych sombrerach grali „Lambadę”.
Więc teraz pod koniec 1989 w pustyni przemyśliwałem sobie z lekka, że mityczne Sixties zaczęły się, gdy Gagarin jako pierwszy obleciał Ziemię naokoło, a skończyły, gdy Armstrong trzymając się drabinki wymacał nogą Księżyc, i ruszył dalej w podrygach. Wolny świat naprawdę ostro skoczył wtenczas do przodu, choć tępe komuchy nadal życzeniowo widziały tylko Wietnam, hipisowskie kampusy z LSD i kryzys powieści na Zachodzie…
CDN