ŚNIADANIE KONTYNENTALNE (5)
Najnowsza remiksowana aktualnie przeze mnie wersja opowiadania Śniadanie kontynentalne, które drukowane było najpierw w Izraelu i potem w Polsce w tomie moich opowiadań TEN ZA NIM.
1 cz. – http://www.telawiwonline.com/?p=4354
2 cz. – http://www.telawiwonline.com/?p=4820
3 cz. – http://www.telawiwonline.com/?p=5933
4 cz. – http://www.telawiwonline.com/?p=6043
Ostry skalpel chirurgiczny
Leżał sobie przy obiedzie
Obok mojej srebrnej łyżki
(Leonard Cohen)
Drapieżne, oksydowane Spitfire’y i Zeppeliny w knajpie wydały mi się nagle rozcharakteryzowane jak aktorzy po zmyciu szminki. Przypomniałem sobie, jak z rok przedtem zobaczyłem Andrzeja Wajdę w teatrze Habima, gdzie reżyserował „Dybuka” i wydał mi się tak samo rozcharakteryzowany na konfie prasowej. Wiedziałem już wtedy, że dawniej artychy z „najweselszego baraku” odreagowywali na totalizm, stając się jakby sami autokratami na „nie” – dlatego widok rozluźnionego Wajdy tak mnie nagle cholernie zdziwił.
Pamiętam, jak opowiadał, że robił kiedyś „Na Tagance” sztukę z kałużą krwi na wybłyszczonej posadzce w smudze dziennego swiatła i ograbili pół Moskwy z politurowanych szaf, żeby taką podłogę jakoś zmontować. Ale nikt nie przewidział, że na specjalnym pokazie ówczesna minister kultury Furcewa w pelisie dostanie spazmów, bo ten straszny koczkodan podcinał sobie żyły przez Chruszczowa, i musieli potem podłogę z krwią zrywać łomami.
Tylko, że teraz zacząłem myśleć, jak kiedyś z wieżowca przy wjeździe na 6-pasmową autostradę w Wonderful Copenhagen – z rybitwami prześwietlonymi słońcem na czerwono nad wychuchaną przestrzenią miejską – odkryłem nagle słuchając polskiego radyjka, że pod koniec przedostatniej dekady XX wieku Żydzi pobili się z Polakami o dawny magazyn cyklonu B w Auschwitz.
Ale okej; murzyńska sopranistka rozjaśniona w uśmiech śpiewała songi Kurta Weila chlejąc do oporu i niosły się pijane duńskie wycia z barów na Nyhavn, gdzie nad kanałem mieszkał kiedyś Andersen. Galeria sztuki nowoczesnej w starej pomarańczowej kamieniczce z gontami – jazzmani w smokingach z syntetyzatorem na oszklonym strychu z kominkiem; woda mineralna w kielichach do szampana i smagnięte kwarcówą mordy wernisażowe na tle stalowych wytopów z prawdziwą trawą i mleczem.
Siedząc teraz w Tel Awiwie oparty o wystającą ze ściany maskę starego Plymoutha przypomnialem sobie, jak kiedyś władowałem się w trzy najgorsze patologie europejskie: antysemityzm, emigrację i samotność. Przy barze mała dziewczynka kręciła w ustach chińską parasolką z różowej bibułki, wetkniętą przedtem w wielki kielich z lodami. “Kak dieła?” – usłyszałem nagle i ktoś mnie klepnął w ramię; Grobman z facetem, którego niesamowity uśmiech jakby z reklamy pasty do zębów nakładał się na głuche wycie gułagów.
Ernst Nieizwiestnyj, bo on to był (jak pisano dawniej) wyrzekł tylko dwa słowa „dawajtie wodku” i za parę godzin miał powrotny lot do Nowego Jorku. Nagle zrozumiałem, że coś słyszę „chuj s nimi sapogami” – powtarzał, bo Grobman ciągnął go do jakiegoś szewca pod schodami na Dizengoff, żeby odebrać buty, które kupili po pijaku w ramach trzydniówy i dali do podkucia.
We włączonych telewizorach balon w kształcie 10-metrowego słonia z baldachimem przelatywał nad ośnieżonymi szczytami Alp w słońcu – wielkie biedrony biegały po plazy i miotał się wyścigowy koń przywiązany do słupa. Przysiadł się do nas bezdomny, którego przedtem widziałem wpatrzonego w oświetlony dom lalek i zaczął gadać, że za Stalina można było zawsze zimą iść na balet na lodzie i w przerwach do bufetu na kanapki z kawiorem i mrożoną Stoliczną, i dopiero za Chruszczowa rozpieprzyły się kostki Lego.
Ernst opowiadał, jak udało mu się kiedyś wywieźć rękopisy Sołżenicyna w zespawanych czaszkach rzeźb i teraz ostatnio zaprojektował skośnooką Statuę Wolności na sztucznej wyspie koło Tajwanu. Nagle zaczął mówić, że Chruszczow jeszcze za życia zamówił sobie u niego grobowiec z biało-czarną płytą z marmuru ozdobioną naturalistyczną figurą z kaczanem kukurydzy…
Nie dało rady niestety zrealizować tej wizji do końca, bo nie chcieli, żeby grobowiec przypominał nakręcane zabawki z facetem walącym butem w mównicę ONZ na początku lat 60. – gdy o mało nie wybuchła światówka III o słoneczną wyspę na Karaibach z pustymi burdelami i kościołami.
CDN