TYRMAND, 16 MAJA 100-LECIE URODZIN.
TELAWIW OnLine: Kiedyś z pewnością dosyć lubiłem najważniejsze książki Leopolda Tyrmanda (Zły, Filip, Życie towarzyskie i uczuciowe, Dziennik 1954) – choć tak naprawdę nigdy za nimi jakoś specjalnie nie przepadałem. Tak się składa, że akurat krótką i naprawdę cholernie fajną powieść tego pisarza Siedem dalekich rejsów przeczytałem pierwszy raz dopiero z 10 lat temu.
Książki Tyrmanda wg mnie nie są literaturą z tzw. najwyższej półki, jak to się dzisiaj mówi; są mocno przegadane, choć mają też oczywiście w sobie mega ładunek realizmu. W jego utworach brak jednak słynnego „drugiego dna”, bez którego trudno wyobrazić sobie najlepszą literaturę. Ale to był bardzo dobry, przenikliwy i nie pozbawiony polotu fachowiec.
„Rejsy” są typową powieścią kameralną. Kilka wyrazistych postaci, facet & kobieta, oszczędne dialogi, wewnętrzne napięcie, klimat schyłkowy. To prawie gotowy scenariusz filmowy – bohaterowie (w późniejszej wersji filmowej Tyszkiewicz i Łapicki, których na tym etapie można oglądać zawsze) snują się przepisowo po zamglonym Darłowie + motyw sensacyjny.
W peerelu pierwsze wydanie “Rejsów” pochodzi z 1975 – przedtem cenzura ich nie puszczała (chyba dlatego, że bohater chce prysnąć do Skandynawii). W pierwszej połowie lat 60. nakręcono jednak wg tej książki i scenariusza Tyrmanda film w stylu nowofalowym pt. Naprawdę wczoraj – w czołówce zero info o pierwowzorze literackim wydanym za granicą…
W filmie są męczące już dziś z lekka dłużyzny, ale egzystencjalny nastrój powieści został tam oddany znakomicie. Wracając do wersji drukowanej: dzięki ostrym klimatom ludzkiego niespełnienia „Rejsy” nic się nie zestarzały. Naprawdę świetnie się czyta, choć Tyrmand nie miał „iskry bożej”, jak np. Marek Hłasko (robiący za naturszczyka, którym nie był).
© 2020 Eli Barbur. Wszelkie prawa zastrzeżone.