Z POWROTEM NA SAFARI.
TELAWIW OnLine: Niekończąca się pandemia pomaga mi realizować odkładany już od dawna szczery zamiar ponownego wczytywania się w dawne lektury. Wiele z nich zaliczyłem kiedyś z ostrą łapczywością, ale było też sporo takich, o których myślałem, że w życiu do nich więcej nie zajrzę, choć pokutują od niepamiętnych czasów na moich regałach.
Na początku, gdy łudziłem się jeszcze naiwnie, że korona odpuści w paręnaście miesięcy wziąłem się do seryjnego wertowania pożółkłych już wielce tomów wielkiej literatury rosyjskiej, z której kiedyś lubiłem głównie Lwa Tołstoja, Turgieniewa, Bunina i Dostojewskiego (ten ostatni w większości wypadków zaskoczył mnie teraz potwornym przegadaniem.
Następni byli wielcy Francuzi: Balzak, Stendhal, Flaubert i Proust, który ku mojemu najwyższemu zdziwieniu w zestawieniu z takim właśnie Dostojewskim – wydał mi się nagle oszczędny w słowach. Potem był Joyce, Hemingway, Faulkner, Steinbeck, Dos Passos i tomiska mega pisarza niemieckiego Tomasza Manna, no i jego brata Henryka Manna.
Otóż niespodziewanie dla samego siebie odkryłem, że równie opasłe księgi tego drugiego mniej znanego Manna (dzieje Henryka IV) oparły się najlepiej próbie czasu ze względu na swoją kapitalną zwięzłość językową i rodzaj nonszalancji – sprawiają wrażenie jakby napisane zostały chwilę temu specjalnie dla nas wycieńczonych wylewającym się zewsząd potokiem słów.
Tym większego szoku doznałem, wertując najmniej ciekawą zresztą książkę Hemingwaya „Zielone wzgórza Afryki” o polowankach z dojeniem wiskacza na safari w Kenii w 1933. Ten fanatycznie wstrzemięźliwy w materii słownej wspaniały pisarz między jednym odstrzelonym Kudu i drugim dzieli się swoim credo literackim, zaczynając od tego, że nie znosi Henryka Manna.
© 2021 Eli Barbur All rights reserved.