TelAwiw Online

Niezależny portal newsowy & komentarze, Izrael, Arabowie, Świat.

W kategorii: | luty 13, 2014 | 10:04

ZIEMIA KRÓLOWEJ MAUD (1)

Opowiadanie Ziemia Królowej Maud pierwotnie ukazało się w izraelskim roczniku literackim „Akcenty-1990” i potem w 1996 roku w Polsce w tomie moich opowiadań pt. TEN ZA NIM. Obecna wersja jest lekko zremiksowana; eb.

 Zawsze gdzieś na świecie

jest już po godzinie 17.

(napis w barze)

W Barcelonie całymi dniami przesiadywałem na schodach Poczty Głównej z błyskami słońca w obrotowych drzwiach – skąd miałeś rzut na galeon Kolumba z bocianim gniazdem i odkryłem całkiem niezłą halę targowa, gdzie zaliczałeś na stojąco śniadanka kontynentalne. O zmierzchu brazylijscy kibice z półnagimi Murzynkami tańczyli sambę na nabrzeżach i pijani Szkoci z kobzami wozili się kolejką linową, i przenosiłem się na bulwar Ramblas, gdzie na każdym rogu sprzedawali kwiaty i gadające papugi. Świetlne gazety prześcigały się w typowaniu triumfatorów wojny na Falklandach i Mundialu España-82.

Lato zapowiadało się deszczowe w Europie, mimo spóźnionej wiosny i pożarów lasów na Rivierze francuskiej – w lobby hotelowym ustawiali już telexy na Mundial i przeniosłem się do hostelu na Stare Miasto, gdzie baba otwierała bramę zardzewiałym kluczem-gigantem, zwisającym jej między baniastymi piersiami. Płaciłeś każdorazowo za otwarcie łazienki z oknem na podwórko z witrażowym dachem, przez który widziałeś „most powietrzny” z kibicami. W telewizorach czarownicy afrykańskich piłkarzy zaklinali deszcz tam-tamami i turbośmigłowce Dakota z II wojny światowej spuszczały tafle wodne w płonące lasy mieszane, z których ludzie i zwierzęta uciekali wygięci na huraganowym wietrze.

Pierwsza runda mundialowa wystartowała z hukiem i bilety kosztowały od 10 dolców wzwyż, i między meczami biegałem na Paseo de Gracia, gdzie wpatrywałem się w kamienice Gaudiego, ale z największą sensacją przyjmowała mi się tym razem katedra Sagrada Familia z wężowatymi wieżami i pogańskimi koronami. „Żywe gazety” na Ramblasie wyzywały angielskich kibiców od „los animals”, a papugi powtarzały „Maradona” w digitalnym tempie za świetlnymi literami goniącymi się pod niebem – pełnym relacji z meczowego dnia.

Barman w białej koszuli z muszką (jak sędzia bokserski ze złamanym nosem) odkurzał model trójpokładowego żaglowca wojennego z czerwono-złotymi barwami Kastylii, i robił koktaile na rumie w kryształowym shakerze; podświetlone kalmary-głowonogi pływały w akwarium z morską wodą. Zawsze lubiłem nadmorskie bary z kurwami udającymi damy i na odwrót; stare mapy z rozgwiazdami i smokami z odrastającymi łbami – mosiężne lampy nawigacyjne w kowbojskich, zamachowych drzwiach z lustrem odbijającym światła stopu z ulicy.

Więc teraz w narożnym barze z czerwono-złotą markizą rozmieniłem banknot na moniaki pasujące do grającej szafy z torreadorem i ustawiłem je w słupki, jak na cholernej rulecie, i wciskałem klawisze z najlepszymi przebojami tego kraju. Przymała facetka w inkrustowanym sombrero tańczyła flamenco z kastanietami przed wejściem na rogu wąskiej uliczki i szerokiego bulwaru dochodzącego do kolumny Kolumba w porcie, i przez otwarte okna i drzwi wpadał do środka słonawy morski wiatr, który czułem na twarzy i pod rozpiętą koszulą.

Starawa seniora wielkości stołka barowego tańczyła flamenco z przytupem czerwonych butów na szpilkach i zrobił się tłum ludzi tańczących na ulicy. Siedziałem przy otwartych drzwiach i raz po raz ładowałem cholerną szafę, odchylając się do tyłu, i pokazując barmanowi, żeby polewał tego sikacza Vino Fino z beczki, co całkiem nieźle dawał w łeb. Jadłem fajny biały chleb z wędzoną dziczyzną, której płaty wisiały na hakach, i było pięknie, jak zawsze w hiszpańskiej knajpie, gdy możesz sięgnąć ze stołka do grającej szafy.

Na drugi dzień rano słońce biło przez witrażowy dach Art Nouveau i potem leczyłem kaca, łażąc z sokiem pomarańczowym po parujących kałużach na placu z pomnikową fontanną i poczerniałymi arkadami dookoła. Przysnąłem chyba lekko, bo żandarmi Guardia Civil chcieli mnie przykuć kajdankami do cholernej fontanny, żebym zapłacił mandat za włóczęgostwo. Łazili naokoło, żeby załatwić sprawę i zmalała znacznie liczba punkowców na fontannie, za to panienki w czarnych mini tańczyły electric boogie z walizkowym magnetofonem.

Pod filarami człowiek z gitarą w futerale oblepionym plakietkami Solidarności kupował pop-corn; ja się zabiję, Dobrowit, stary warszawski kumpel ze Stodoły – z teatrzykiem-off objeżdżają stary kontynent, chałturząc gniotem Ziemia Królowej Maud. Ale okej; baba z baloniastym cycem w hostelu debatuje z żandarmami, żeby dali spokój – dziennikarz z Tel Awiwu akredytowany przy Mundialu; Hiszpania burzliwy rozkwit przeżywa po zgonie generalissimusa; Izraelczyk i Katalończyk dwa bratanki: odkopują starożytną kulturę. W telewizorze pod ogromnym portretem Franco wozy wjeżdżały na oświetlony jarzeniówkami most.  



Reklama

Reklama

Treści chronione