TelAwiw Online

Niezależny portal newsowy & komentarze, Izrael, Arabowie, Świat.

W kategorii: , | lipiec 1, 2023 | 8:44

FRUWA TWOJA MARYNARA.

TELAWIW OnLine: Uwaga – kolejny fragment nowej książki pt. „Fruwa twoja marynara” – w rozmowie z Krzyśkiem Urbańskim opowiadam o końcówce lat 60. w peerelu i początkach pomarcowej emigracji w Kopenhadze. Książka powinna ukazać się w drugiej połowie roku i będzie też dostępna online.

@

…W Kopenhadze niezłą atrakcją, zwłaszcza w zimowe wieczory, były wizytki w koszmarnym 5-piętrowym gmachu z długimi korytarzami przy ulicy Blegdamsvej 74, gdzie duński „Flygtningehjaelp” (organizacja pomocowa) skoszarował emerytów z emigracji.  W narożnikach na piętrach tętniły życiem klubiki, gdzie rżnęli w pokera non stop, klnąc w jidysz i debatując naprzemiennie o „szkopach, sowietach i peerelu”. Kupowaliśmy u nich tanią wódkę – przeważnie u „Prezesa”, który prowadził tam całodobowa metę ze świeżymi dostawami z Polski.

Wychodząc stamtąd późno w nocy, widzieliśmy zawsze pod tym upiornym gmachem jasno oświetloną budkę telefoniczną, która w ciągu dnia zatykała się monetami i grupa seniorów czekała cierpliwie w kolejce, żeby za friko kablować na automatyczną centralę do Polski. Krzepili się oczywiście napitkami, ich cienie latały po ciemnej ulicy – rozmowy z tej pięknej budki ciągnęły się godzinami;

Zapamiętałeś poza tym jakichś konkretnych ludzi z tego gmachu?

Kontaktowałem się głównie z Zygmuntem Sanowiczem, który jako dzieciak uciekł z Getta Warszawskiego i potem do końca wojny wędrował „od chłopa do chłopa”, posługując się legitymacją szkolną wyłudzoną po drodze od przypadkowo spotkanego wiejskiego chłopaka.  Potem całe życie w peerelu nie wyróżniał się niczym, pracując jako szary urzędnik w „Ruchu” – pisał też jednak ciągle jakieś opowiadania do szuflady. Gadałem z nim głównie o tych rzeczach. Jego jedynym przyjacielem jeszcze z getta, który nie chciał wyjechać z Polski, był Bogdan Wojdowski, autor wstrząsającej powieści „Chleb rzucony umarłym”.

Dowiedziałem się po latach, gdy już mieszkałem w Izraelu, że Sanowicz, podobnie jak przedtem Wojdowski, zginął śmiercią samobójczą – rzucił się z okna na wewnętrzne podwórze tego cholernego gmachu z piątego piętra.

Przeżył Holokaust, ale zabiła go emigracja….

Nie jego jednego. Po Kopenhadze biegał też wtedy dziwny człowiek w staromodnej pelisie z bobrowym kołnierzem – przypominał mecenasa lub radcę tytularnego z dawnych filmów. To był Zygmunt Karasiński… słynny kompozytor piosenek przedwojennej Warszawy. Razem z Szymonem Kataszkiem prowadzili znaną orkiestrę i byli autorami wielu przebojów rewiowych i filmowych, m. in. „Warszawo, ty moja Warszawo”, „Czy pamiętasz tę noc w Zakopanym” etc. Orkiestra Kataszka i Karasińskiego była jednym z pierwszych w Polsce jazzbandów.

Grali do tańca i kotleta, w sezonie objeżdżali znane kurorty – Jurata, Zakopiec, Krynica. Kataszek zginął w getcie lub na Pawiaku, Karasiński przetrwał, ale marzec-68 wypędził go z Polski…W Kopenhadze widywałem go w różnych miejscach – pamiętam, jak w tym swoim staromodnym paltocie i kapeluszu gnał z obłędem w oczach po świątecznie przystrojonym Strojecie. Nie widziałem, żeby się z kimś bliżej zaprzyjaźnił. Jako jeden z pierwszych emigrantów marcowych zwrócił się do ówczesnego ministra kultury w Warszawie, żeby mu pomógł wrócić.

Pisał dziesiątki listów błagalnych do ambasady polskiej w Kopenhadze, do Polskiego Radia i innych instytucji. Ludzie kultury w Warszawie próbowali mu jakoś pomóc, ale oczywiście bezskutecznie. Umarł ze zgryzoty w 1973, zanim jeszcze wyniosłem się z DK do Izraela. Za okupacji ukrywał się w Zakopanym, w orkiestrze grającej na dancingu w sanatorium dla rannych szkopów na Gubałówce. W 1968 wygrzebali mu żydowskie korzenie – grób matki na kirkucie w Warszawie. Wywalili go z radia i zewsząd, więc wyjechał i nie przetrwał emigracji.

Z tego, co wiem w Kopenhadze przez jakiś czas przebywał też Aleksander Ford, wywalony po marcu 68′ – jego „Krzyżacy” zebrali największą ilość widzów w historii polskiej kinematografii.

To chichot historii, komuch z żydowskimi korzeniami zrobił najbardziej patriotyczny polski film. W Danii robił próbne zdjęcia do telewizyjnego filmu według  pierwszego opowiadania Sołżenicyna „Jeden dzień Iwana Denisowicza”. Pojawiły się ogłoszenia, że słynny reżyser Ford szuka statystów pasujących do scen więziennych ze skazańcami w sowieckim łagrze i z miejsca się załapaliśmy. Lokacją był słynny obiekt turystyczny – tzw. zamek Hamleta w Helsingørze, ok. 50 km od Kopenhagi.

Ford kazał nam zapuścić brody, wielu z nas miało pasujące jak raz do tego filmu, modne w Warszawie furmańskie kożuchy. W tym „zamku Hamleta” nad samym morzem jest wewnętrzny dziedziniec, po którym krążyliśmy w tych długich kożuchach, dzwoniąc kajdanami na nogach. To był upalny jak zawsze w tym kraju czerwiec i Ford stawiał nam ohydny duński Akvavit – spijaliśmy ten ciepły zajzajer obok na plaży na wyciągniętych na piach łodziach rybackich. Nie dał rady w końcu nakręcić całego filmu z braku kasy. Pojechał potem do USA i powiesił się w motelowym sraczu.



Reklama

Reklama

Treści chronione