TelAwiw Online

Niezależny portal newsowy & komentarze, Izrael, Arabowie, Świat.

W kategorii: | lipiec 14, 2023 | 5:31

FRUWA TWOJA MARYNARA.

TELAWIW OnLine: Kolejny fragment nowej książki pt. „Fruwa twoja marynara” – w rozmowie z Krzyśkiem Urbańskim opowiadam o końcówce lat 60. w peerelu i początkach pomarcowej emigracji w DK. Książka powinna ukazać się w drugiej połowie roku i będzie też dostępna online.

@

No to teraz wasze fascynacje literackie, podobno czytaliście o wiele więcej i lepiej niż obecne młode pokolenia ixowe, które żyją głównie w internecie.

Czasy były nieciekawe, ale żarcie przecież też smakowało i pachniało dużo lepiej niż teraz. Z polskich autorów – Tyrmand, Marek Nowakowski i Stanisław Dygat.  Ja osobiście pod koniec ogólniaka utonąłem w „Komedii Ludzkiej” Balzaka – kawaler de Rastignac był pierwszą postacią literacką, której kibicowałem fanatycznie od czasu młodzieżowych lektur z Winnetou i D’Artagnanem. Nie podejrzewałem oczywiście, że ostry zachodni świat widziany oczami Balzaka, który mnie pasjonował, mógł być rodzajem erzacu, ucieczką od komuszej rzeczywistości.

W którymś momencie ocknąłem się z tego tripu i wszyscy najlepsi ludzie dookoła zachłystywali się już fanatycznie amerykańskim „straconym pokoleniem”, a najlepsze panienki biegały po słonecznym Krakowskim Przedmieściu z J. D. Salingerem pod pachą. Więc z miejsca odstawiłem Eugeniusza de Rastignaca na rzecz Hemingwaya i Steinbecka, Dos Passosa i Scotta Fitzgeralda. Z Latynosów – głównie „Gra w klasy” Cortazara. Uwielbialiśmy też oczywiście „Buszującego w zbożu” Salingera, „Śniadanie u Tiffany’ego” Trumana Capote’a i „Bel-Ami” Maupassanta.

Z Wielkich Rosjan snobowaliśmy się chyba tylko, ale za to z wyjątkowym odpałem na „Notatki z podziemia” Dostojewskiego. Lubiliśmy “Bohatera naszych czasów” Lermontowa, ale nie jaraliśmy się „Kozakami” Tołstoja i „Zapiskami myśliwego” Turgieniewa, którymi rajcuje się Hemingway polujący na bawoły w „Zielonych wzgórzach Afryki”. Katowaliśmy się natomiast bezlitośnie Faulknerem i Camusem. Trudno byłoby mi dziś wyobrazić sobie taką sytuację – z samym sobą w roli głównej – wiosenka na dworze, ptaszki świergolą, zefirek targa firanką – zalegam na peerelowskiej wersalce z wałkiem pod głową, walcząc jak dziki z „Madame Bovary” Flauberta…

Lubiliśmy też oczywiście Remarque’a i Czechów, choć wtedy było jeszcze bardzo mało tłumaczeń, ale dochodziły za to fenomenalne filmy Czeskiej Szkoły. Dochodziły też nawiasem mówiąc regularnie enerdowskie tzw. easterny z wytwórni DEFA w Berlinie (dawnej hitlerowskiej UFA) ze szlachetnym wodzem Apaczów Winnetou wg Karola Maya – wyświetlane w ich ośrodku na Świętokrzyskiej 18. Tam z chłopakami przeczekiwaliśmy wieczorami mroźny szczyt.

Większość tych pisarzy, których wymieniłeś, została tak naprawdę zapomniana przez pokolenia XXI wieku…

Najbardziej mnie dziwi, że nawet Hemingway z tym jego ostrym i skrótowym stylem i widzeniem świata poszedł w odstawkę, choć w dobie zwięzłej narracji internetowej milenialsi mogliby się od niego sporo nauczyć. Ale oni w ogóle dużo mniej niż my kiedyś czytają klasycznej literatury XIX/XX-wiecznej, sprawiając wrażenie, że chcą zerwać wszelkie więzy kulturowe. Nie mówiąc już o tym, że mnie też zdaje się czasem, iż po paroletniej przerwie z pandemią i wojną w Ukrainie świat traci dawne związki kulturowe

Zaglądaliście też do lżejszych czytadełek, których w prl pełno było na każdym kroku, choćby w kioskach Ruchu?

Peerelowskie kryminały, “seria z kluczykiem”, gdzie czaiły się też nieraz prawdy obyczajowe, bo sprawni literaci pod ksywami to robili dla kasy – klasykiem gatunku był „Joe Alex”, późniejszy tłumacz „Ulissesa”, Maciej Słomczyński. Potem to jeszcze leciało w odcinkach w jakimś Expresiaku czy Sztandarze Młodych, gdzie na wabia dawali też w czwartki stałą rubryczkę o muzyce rockowej i po to się to tylko kupowało. Albo małe książeczki z “serii tygrysa” – o bitwach i szpiegach w II wojnie. Latem w deszczowe dni zaszywałeś się z czymś takim np. w sinym od dymu zatłoczonym pawilonie „Morskie oko” w Kołobrzegu.

Mega hitem tuż przed samym moim wyjazdem z peerelu był wydany akurat wtedy po raz pierwszy słynny „Ulisses”, po którego wystawało się w długich kolejkach, choć ta księga przerastała przecież o dobrych parę łbów nasze ówczesne wyrobienie i nikt nie mógł podejrzewać nawet przez chwilę, że jest to naprawdę najlepsza powieść wszechczasów. Przedtem już jednak mega objawieniem był dla nas „Pod wulkanem” Malcolma Lowry’ego, za którego w ikonicznej biało-zielonej okładce dawali w Warszawie pół kafla (500 zł) – połowę ceny jeansów na Ciuchach lub w komisie.



Reklama

Reklama

Treści chronione