IMIĘ TWOJE CZĘŚĆ ŚWIATA (1)
Zremiksowana wersja opowiadania Imię Twoje Część Świata, które drukowane było najpierw w Izraelu i potem w Polsce w tomie moich opowiadań pt. TEN ZA NIM.
Zamówiony przeze mnie kotlet po kijowsku
przywędrował do mnie po 45 min. z Kijowa.
(Nabokov)
Wiatr przemiatał piasek nad wydmami, które w pierwszym słońcu świeciły jak rok później panienki z Czarnobyla w ciemnościach. Egipscy pogranicznicy na spienionych wielbłądach z czerwono-biało-czarnymi proporczykami na teleskopowych antenach lecieli z ostrym wyciem wzdłuż linii granicznej. Po nocnym patrolu zmotoryzowanym czekałeś na zluzowanie z nogą na zawiasie płóciennych drzwiczek jeepa – zobaczyłem znowu te widmowe dromadery z oflagowanymi antenami.
Parę dni temu witaliśmy się z chłopakami w bazie poligonowej Cahalu i potem – zamiast przerzucić nasz oddział rezerwistów od razu na granicę z Egiptem – zagnali nas w nocy do malowania demobilowych czołgów sowieckich pod brezentowymi wiatami. Rano przyjechała ekipa japońskiej tv w ubrankach safari i w burzy piaskowej filmowała defiladę tych starych trupów zdobytych na Synaju jeszcze w „wojnie sześciodniowej” w 1967 roku.
Zobaczyłem teraz, jak Dawidow z przekrwionymi oczami szuka czegoś na mapie operacyjnej pokrytej zakurzonym plastikiem. Księżyc blednący nad zachodnim horyzontem – wszystkie sprawy zawężone do pustej szosy na skraju Synaju. Przypomniałem sobie, jak poprzednim razem robiliśmy tu wojsko pod koniec grudnia w porze deszczowej i wezbrany Potok Biały parę kilometrów dalej o mało nie porwał nam z prądem jednego z jeepów patrolowych.
Po północy butelka brandy Stock’84 chodziła przy ognisku ze skrzynek po amunicji – pierwszy wschód słońca anno 1985 w odkrytej kabinie terenowej ciężarówy zwanej „RIO”. Ale okej; patrolowa szosa na skraju półwyspu Synaj – po egipskiej stronie granicy rozespany żołnierz z kałachem na plecach odlewał się na wiatr z galeryjki wieży strażniczej. Niskie jaskrawe słońce prześwietlało trawy na wietrze; zharatany but wojskowy sterczący z wozu i cekaem na obrotowym statywie z reflektorem-szperaczem.
W cholernym namiocie z podwiniętymi połami nie dawałeś rady odespać zarwanej nocy; dodatki gazet z dupami od pijaru w Tel Awiwie – pod dymiącą kuchnią polową chłopaki kibicowali karaluchom uprawiającym seks w cieniu rozwianej flagi. Ktoś opowiadał sennym głosem, jak w czerwcu 1982 roku na południu Libanu przychodziły do nich młode fatmy* w kwitnących sadach.
Pod wieczór przelatywał pijanymi zygzakami, nisko nad naszymi głowami, biały śmigłowiec MFO** z Murzynami z archipelagu Fidżi. W nocy silny zachodni wiatr od Morza Środziemnego przewalał nam sracz na wydmie. Trzaski i urywane rozmówki we włączonych nonstop radiofalówach w jeepach stojących między namiotami. Dawidow znosił samotność chyba najgorzej z nas i jakby uśmiech mącił szlachetny wyraz jego twarzy.
W czasie szabatu nie wyłączaliśmy generatora o świcie i przełączaliśmy go na 220V, żeby móc ogolić pyski elektrycznymi maszynkami. W cholernym generatorze zagnieździł się pszczeli rój. Wzdłuż szosy granicznej kwitły
agawy, wypuszczające w górę metrowe tyki z kwiatkami i z takich kaktusów w Meksyku odciągają „mleczko” na tequilę. Po iluś latach odkrywałeś na nowo, że samotność nie jest najgorszą rzeczą do przetrwania w warunkach suchego tropiku.
Zbieraliśmy chrust w wyschniętym łożysku Potoku Białego i z parę kilometrów od naszego campu była studnia „Bir-Malaga” z kamienną cembrowiną, gdzie kiedyś przystawały karawany arabskich przemytników. Robiliśmy tam sobie zawsze postoje na nocnych patrolach i beduiński tropiciel Dziucha, który z nami kursował – parzył świeżo zmieloną kawę z kardamonem na suszonym łajnie wielbłąda, albo przysypiał na nagrzanej masce silnika.
Na otwartej przestrzeni widziałeś rozświetlone baraki MFO z obsadą Murzynów z Fidżi, którzy na swoich wyspach żłopią od wschodu do zachodu słońca. Dawidow opowiadał o dziewczynie, która robi witraże z motywami Kamasutry i zawsze jak słyszy jego samochód na podjeździe, czeka na niego w otwartych drzwiach bungalowu – ze szklaneczką Martini i z zieloną oliwką – grzechocząc przezroczystymi kostkami lodu z destylowanej wody.
Tranzystor ładował utwory z Sixties w pustynnym wietrze i facet z pirackiego radia Voice od Peace*** – nadającego ze statku zakotwiczonego poza wodami terytorialnymi Izraela – nawoływał do pokoju na Bliskim Wschodzie i picia tylko czystej wody. Zobaczyłem stadko kóz i owiec koło studni „Bir-Malaga” pod zakurzonymi sykomorami i Beduini zaorali kotlinkę między wydmami drewnianym pługiem ciągniętym przez dromadera, i wysiali tam pestki arbuza.
Koło studni rezydował wariat w krótkich spodenkach i wojskowych butach, który zbudował tam sobie budę ze skrzynek po pociskach i nieraz o świcie biegał z wrzaskiem za naszymi jeepami. Żywił się jakimiś resztkami i został po którymś turnusie wojskowym, gdy wypadł z jeepa patrolowego na zakręcie w stanie sennej nieważkości. Nic mu się nie stało, bo jako bramkarz w II lidze lubił czasem rzucać się do piłki, ale został tam na stałe.
Więc myślałem teraz, jak ostatnio przeprawiłem się promem przez Kanał La Manche na sztormowej fali z pijanymi górnikami Scargilla, którzy strajkowali od roku – dając się wmanewrować w sowiecką próbę podłamania Zachodu. Dwumetrowy sztygar w kasku z lampką opędzał się od motylka-bielinka nad barem i kanarkowe fotele odbijały się w wielkich lustrach bufetu razem z bosonogą punkówą spijającą wiskacza z butelki na pokładzie za oknem.
CDN
*kobieta po arabsku
**Miedzynarodowy kontyngent obserwatorów na Synaju
***Radio Izraelczyka Abe Nathana, które przez wiele lat
nawolywało Żydów i Arabów do zawarcia pokoju.