TelAwiw Online

Niezależny portal newsowy & komentarze, Izrael, Arabowie, Świat.

W kategorii: | sierpień 30, 2017 | 3:03

ROZMOWA PRZED 50-LECIEM MARCA ’68.

TELAWIW OnLine: W miarę zbliżania się 50-lecia „wydarzeń marcowych” mam coraz większy kłopot z gadaniem wciąż na nowo o sobie i pokoleniu marca-68, zaś ciągle zwracają się do mnie w tej sprawie młodzi ludzie, przeważnie z polskich uniwersytetów. W związku z tym postanowiłem wrzucić tu wywiadzik, którego udzieliłem z parę lat temu mailowo – anonimowej „Studentce z Krakowa” – odpowiadający temu właśnie aktualnemu zapotrzebowaniu :).

Mieszkający w Izraelu bohater “Strefy Ejlat” na pytanie o miejsce, w którym naprawdę jest sobą odpowiada: Nowy Świat 52. Czy jest to też miejsce, w którym sobą jest Eli Barbur?

Oczywiście, że czasem tak jest i to jest dojmujące. Możliwe, że przyczynił się do tego fakt, iż po wyjeździe z Polski w 1969 r. przez prawie 20 lat nie mogłem odwiedzić „starego kraju”, bo komuniści nie dawali mi wizy. Pierwszy raz przyjechałem w 1988 r., gdy komuna już padała. Wszystko w rejonach mojego dzieciństwa, czyli na warszawskim Nowym Świecie i w okolicach… – wyglądało jeszcze prawie tak samo jak dawniej; to było niesamowite. Człowiek, który tak długo nie może „przymierzyć się” do miejsc swojego dzieciństwa, jest w jakimś sensie niepełny. Nic dziwnego, że zawsze jak jestem w Polsce, łażę po tych podwórkach (ulica Gałczyńskiego etc.) i to mi cholernie dużo daje.

Nie sposób pominąć związków pomiędzy Pana biografią a biografią Pana bohaterów. Czy słusznie Pana pisarstwo łączy się z doświadczeniami emigracyjnymi? Może należałoby wskazywać raczej na Pana dziennikarską działalność?

Dla mnie emigracja była bodaj najgorszym doświadczeniem życiowym – mówię o pierwszych czterech latach, które głównie spędziłem w Kopenhadze. To był chyba ten przysłowiowy „kopniak”, którego musiałem dostać, żeby zacząć pisać. Nic dziwnego, że ten motyw zawsze gdzieś tam we mnie siedzi. Dziennikarstwo natomiast jest czymś, co zawsze chciałem robić i nigdy w życiu niczego innego w sensie zawodowym nie robiłem. Inaczej jednak niż w przypadku „emigracji” – doświadczenia dziennikarskie wykorzystuję w tekstach literackich całkiem świadomie…

Jak teraz – z perspektywy własnych doświadczeń – postrzega Pan wydarzenia roku ’68?

To była oczywiście komunistyczna prowokacja, która moczarowskiej frakcji (narodowcom-tzw. partyzantom) miała utorować drogę do władzy. Chodziło o wewnętrzne rozgrywki w partii. Sprawy wyrwały się jednak spod kontroli, zamieszki objęły wszystkie uczelnie w Polsce, bo okazało się, że młodzi ludzie po prostu są przeciw komunie. Dla mnie, była to możliwość wykrzyczenia komunistom, co o nich myślę – i nawet przez ułamek sekundy nigdy nie żałowałem, że tam wtedy byłem.

Jak Pan – jako pisarz i emigrant ’68 – definiuje własną tożsamość? Co się składa na tę definicję, jak są porozkładane punkty ciężkości?

Wyjechałem na stałe do Izraela w 1973 roku (z Kopenhagi), gdyż czułem się bardzo niedobrze jako emigrant i nie widziałem się w tym charakterze w dalszym życiu. Nie miałem też ochoty „stać się” Duńczykiem lub np. „Francuzem” (mogłem przenieść się do Paryża, bo tam się urodziłem i mam też obywatelstwo francuskie). Nie mogłem oczywiście wrócić do Polski, a ówczesny Izrael bardzo mi Polskę przypominał pod wieloma względami (głównie mentalność ludzi). Poza tym w ogóle Izrael mi się podobał i miałem dosyć samego siebie, jako emigranta, więc tam się przeniosłem, ku głębokiemu zdziwieniu większości znanych mi ludzi.

Francja nie miała na mnie raczej żadnego wpływu, bo mieszkałem tam tylko do trzeciego roku życia. Nie wiem tylko, czy dlatego zawsze świetnie czuję się w Paryżu – dużo lepiej niż w innych miastach „starej Europy”. Polska siedzi we mnie nieustannie w sensie, powiedziałbym „duchowo-kulturowo-kulinarno-towarzysko-zapachowo-organicznym”..Jeśli chodzi o Danię – z całą pewnością ukształtowała w dużym stopniu moją „wrażliwość estetyczną” (architektura, plastyka, wnętrza, ubiory). Nigdy natomiast nie lubiłem samych Duńczyków, co oczywiście jest dzisiaj dla mnie totalnym absurdem.

Pisze Pan w sposób, który u większości czytelników wywołuje automatyczne utożsamienie narratora z autorem. To zamierzony efekt?

Oczywiście, że tak. Zawsze tak chciałem to robić; nigdy chyba, poza jakimiś pierwszymi wprawkami, nie napisałem niczego inaczej niż w pierwszej osobie. Mogłem oczywiście najpierw pisać w pierwszej osobie, a potem zmieniać na trzecią etc., ale zawsze wydawało mi się to sztuczne i bez sensu.

Bohater “Grup na wolnym powietrzu” zna Izrael. Bywał w tym kraju na wakacjach u dziadka, potem, gdy już mieszka w Danii także na jakiś czas tam wyjeżdża. Wraca jednak do Kopenhagi. Nie decyduje się pozostać w kraju przodków. Czy lepiej być na emigracji, niż tam, gdzie można próbować stworzyć (odbudować?) narodową przynależność?

Grupy” kończą się w momencie, gdy autor wie już, że jego bohater tak naprawdę wyjedzie na stałe do Izraela, choć oczywiście nie jest to jednoznacznie powiedziane. W moim prawdziwym życiu – w parę tygodni po opisanych w książce wydarzeniach końcowych wylądowałem na stałe w Tel Awiwie.

Jak Pan wspomina swoje początki w Izraelu?

Poszedłem na 8-miesięczny intensywny kurs języka hebrajskiego (cztery godziny dziennie) i potem na półtora roku do wojska. Po prostu zacząłem nowe życie – co było mi wtedy najbardziej potrzebne i w moim wypadku całkowicie się udało. Po kolejnych paru latach mogłem sobie pozwolić w sensie duchowym na to, żeby zacząć też wracać do życia poprzedniego, co z kolei okazało się potrzebne ze względu na poczucie oddalenia od…Europy (tego oczywiście wcześniej nie przewidziałem, tak samo jak tego, że po wyjeździe z Polski zapadnę na chorobę emigrancką i zacznę tęsknić jak cholera do Polski, do której wcale wrócić nie chciałem).

Swoje poglądy i komentarze dotyczące m.in. bieżących wydarzeń w Polsce i w Izraelu przedstawia Pan w internecie. Odważnie. Zapisy te spotykają się z bardzo żywym odzewem polskich czytelników. Nie wszyscy zgadzają się z Pana postrzeganiem komentowanych wydarzeń. A z jakim odbiorem spotkały się Pana książki?

Książki dotyczą zagadnień bardziej ogólnych i nie wywołują takich czy innych reakcji, podyktowanych emocjami doraźnymi. W pewnych środowiskach, głównie w Warszawie Grupy na wolnym powietrzu stały się książką kultową (…) – choć ludzie ci rzadko kiedy utożsamiają się ze mną w sensie polityczno-narodowym etc. To jest ciekawe zjawisko samo w sobie. Jeśli chodzi o internet – piszę skrótowo i dosyć ostro, dokładnie co myślę i to jest często zaskoczeniem, bo ludzie owładnięci są jakimś kretyńskim zakłamaniem, poprawnością polityczną etc.- więc krańcowe podejście może być szokujące.

Poświęca Pan sporo miejsca kwestii stosunków izraelsko-palestyńskich. Problem ten pojawia się także w innych książkach pisanych w języku polskim. Ale to Pan poszedł w Izraelu na półtora roku do wojska. Jak ocenia Pan wpływ tych doświadczeń na swoją literaturę?

Osobiste doświadczenia, jak już wspomniałem, są dla mnie ważnym, jeśli nie najważniejszym elementem, we wszystkim co robię zarówno w dziennikarstwie, jak w literaturze. Z wojska nie wyszedłem zresztą faktycznie przez kilkanaście następnych lat, odbywając potem, często parę razy do roku, służbę w rezerwie.

Jest Pan dziennikarzem. Można więc założyć, że w związku tym z większym zainteresowaniem spotykają się Pana książki o charakterze reportersko-publicystycznym?

Nie mam pojęcia, prawdę mówiąc, jakie są preferencje z tymi książkami. Mam wrażenie, że jedni wolą dziennikarskie, a drudzy literackie. Dla mnie obie dziedziny są równie ważne, byle dobrze się czytało, bo to jest zawsze w tym wszystkim najważniejsze.

Czym jest dla Pana żydowska tożsamość, religia, tradycja?

Nie zajmuję się tym prawie w ogóle. Może dlatego, że zawsze byłem ateistą, a na co dzień mam do czynienia z aktualnymi sprawami Izraela, Bliskiego Wschodu etc. To mnie zresztą dosyć… interesuje i powiedzmy: inspiruje – choć oczywiście patrzę też na te sprawy pod kątem przeszłości żydowskiej w Europie. Pracuję teraz ze Zbyszkiem Rybczyńskim nad scenariuszem filmu, poruszającego te tematy, pod tytułem Krótka historia białych ludzi.

Podobno znajomi mówią, że jest Pan “zakamuflowanym Polakiem”. W czym przejawia się ten kamuflaż? A co to jest “polskość” Elego Barbura…

W sensie kulturowo-mentalnym, jak już mówiłem, z pewnością zawsze byłem i jestem Polakiem, choć dawniej tego nie wiedziałem. Ja lubię Polskę w sensie „organicznym”- jak już wspomniałem. Z pewnością też jednak – w sensie świadomościowym – jestem Izraelczykiem, bo uważam, że Żydzi powinni mieszkać w Izraelu. Najwidoczniej takie połączenie jest możliwe (…).

© 2017 Eli Barbur. Wszelkie prawa zastrzeżone.



Reklama

Reklama

Treści chronione