W kategorii: Wywiady | wrzesień 25, 2018 | 2:57
Rozmowa z pisarzem i historykiem żydowskiego Gdańska Mieczysławem Abramowiczem – przeprowadzona w Gdańsku do mojej dziennikarskiej książki pt. Polin Dawka (Właśnie Polska) wydanej w 2009 wyłącznie w wersji hebrajskojęzycznej w Izraelu.
Ilu właściwie Żydów było w Wolnym Mieście Gdańsku przed wojną?
Pod koniec 1938 r. przeprowadzono w Wolnym Mieście spis powszechny, wskazujący że na pół miliona mieszkańców jest 11 tysięcy Żydów. Uwzględniono jednak tylko obywateli Gdańska, pomijając obywateli polskich, niemieckich, bezpaństwowców etc., których też było sporo. Gdańsk od przełomu XIX i XX wieku był miastem tranzytowym w migracjach żydowskich z Ukrainy i z Rosji. Wielu z tych ludzi utknęło w Gdańsku na dłużej, jeśli np. nie udało im się dostać na jakieś statki. W Gdańsku było więc 20-30 tysięcy Żydów i to była niezwykle ważna społeczność.
Już w latach 70 XIX wieku – po uchwaleniu ustaw emancypacyjnych, przez Cesarstwo Niemieckie – Żydzi mogli uprawiać zawody, które do tej pory były dla nich niedostępne; mogli też studiować na renomowanych uczelniach niemieckich . Tutaj w Gdańsku widać całą masę gdańskich Żydów, których dzieci w większości po studiach wracały do domu. Żydzi byli społecznością, która budowała hanzeatycką wielkość i potęgę tego miasta mniej więcej od drugiej połowy XIX wieku. Zaś w oczach wielu z nas – to właśnie Hanza była prekursorem Unii Europejskiej.
W drugiej połowie XIX wieku pojawiło się wielu historyków gdańskich, którzy zajmowali się w sposób nowoczesny badaniem historii Gdańska. To byli w większości profesorowie pochodzenia żydowskiego. Oczywiście była też cała masa znakomitych kupców żydowskich, którzy od pokoleń budowali hanzeatycką potęgę Gdańska, były całe rody, które kontrolowały prawie cały handel zbożem z zachodnią Europą. Zostało po nich niewiele pamiątek materialnych, większość zniszczyli Sowieci, ale też bombowce alianckie, które atakowały Gdańsk w lutym 1945 r.
Gdańscy Żydzi byli też politykami; kiedy w 1920 r. powstało Wolne Miasto Gdańsk, najwyższą władzą był senat. Przez wiele lat dwóch najważniejszych senatorów, z których jeden zajmował się gospodarką, a drugi sprawami międzynarodowymi to byli Żydzi – Bernhard Kamnitzer, Julius Jewelowski. Była duża grupa Żydów gdańskich, którzy pochodzili z rodzin już dawno tutaj osiadłych – zasymilowanych i mówiących po niemiecku. Jedyne co ich odróżniało od innych mieszkańców, to że chodzili do synagogi, a nie do kościoła. Wielu z nich mówiło po polsku, bo mieli powiązania z Żydami w Polsce, na Ukrainie czy w Rosji.
Na przełomie XIX i XX wieku pojawiła się też nowa grupa Żydów z Ukrainy, Rosji i z Polski, którzy jechali do Ameryki i Palestyny. Oni kultywowali swoje tradycje, mówili tylko w jidysz i w żadnym innym języku. To byli często chasydzi i dzięki nim na terenie Gdańska pojawiły się nowe prądy – między innymi syjonizm. W większości byli to Żydzi ortodoksyjni, w odróżnieniu od tych wcześniejszych tzw. niemieckich Żydów, którzy chodzili do synagogi reformowanej.
Jakie były wzajemne relacje miedzy tymi grupami?
Otóż bardzo długo nie było żadnych. Wielka Synagoga była reformowana, a we Wrzeszczu po 1920 roku, gdy nastąpił największy napływ Żydów ze wschodu, pojawiła się też synagoga ortodoksyjna. Bardzo ważnym elementem jednoczącym obie te społeczności stał się natomiast teatr żydowski, który w Gdańsku działał w latach 30. Nie miał stałej siedziby – aktorzy grali w jidysz i przyjeżdżali z Polski. To było miejsce, gdzie obie grupy się spotykały. Co więcej, Gdańsk był jedynym ważnym miastem niemieckim przed wojną, w którym obydwie grupy się zjednoczyły od razu po „Nocy Kryształowej” w 1938 roku.
Obie grupy zauważyły wspólne zagrożenie i zaczęły pośpiesznie opuszczać Gdańsk. 1 września 1939 roku na terenie Gdańska pozostało już tylko 1322 Żydów. To pokazuje skalę emigracji w ciągu jednego roku, ludzie wyjeżdżali w różnych kierunkach. Częściowo wyjazdy były organizowane przez gminę, która była już wówczas zjednoczona i wysyłała Żydów, głównie do Palestyny. W paradoksalny sposób pomagały jej w tym hitlerowskie władze gdańskie, które rządziły miastem już od 1933 roku, po wygranych demokratycznych wyborach…
Pomoc była perfidna, bo senat przyjął ustawę, która się ładnie nazywała – „O popieraniu emigracji żydowskiej”. Polegało to na tym, że każdy Żyd musiał sprzedać swój majątek miastu za śmieszną cenę. Wielka Synagoga została sprzedana za 300 tysięcy guldenów, a warta była ok. 3 miliony. Te pieniądze wpływały częściowo na fundusz żydowski, z którego finansowano wyjazdy. To byłoby nie do pomyślenia np. w Wiedniu, Berlinie czy Hamburgu. Żydzi wyjeżdżali z Gdańska nawet w 1941 roku, choć na Wyspie Spichrzów było już getto 1-budynkowe… w starym spichrzu Czerwona mysz (przy ul. Mysiej 7 – obecnie Owsianej).
Nie ma nawet śladu po tym budynku. Kto tam był osadzony i dlaczego akurat tym ludziom nie udało się uciec?
Wszystko uległo zniszczeniu, gmina żydowska chce tam postawić pamiątkowy obelisk. Warto zresztą wiedzieć, że Wyspa Spichrzów była przez wieki miejscem, gdzie osiedlali się Żydzi. Do Czerwonej myszy wtrącano np. tych, którzy z jakiegoś powodu nie mieli wizy emigracyjnej lub paszportu i nie mogli dołączyć do oficjalnych transportów. Nie wiadomo, ile osób przewinęło się przez to miejsce, ale na pewno część z nich zdołała w końcu wyjechać. Wiadomo natomiast, że przebywali tam też Żydzi spoza Gdańska, których potem zgładzono w Stutthofie i innych obozach; Żydówki z Budapesztu, grupa Żydów z Łodzi.
Pierwsi Żydzi zginęli już zresztą jesienią 1939 r. w wodach Zatoki Gdańskiej; ładowano ich na statek – typ szalanda, czyli z otwieranym dnem – wmawiając, że zostaną przewiezieni na inny okręt stojący na redzie.
W zasadzie jednak cała społeczność żydowska Gdańska wyjechała – co się dalej z nimi działo, to już różnie. Na przykład w grudniu 1939 roku wyjechał transport Żydów, który miał dotrzeć do Wiednia i Bratysławy, i potem Dunajem popłynąć do Morza Czarnego i dalej do Palestyny. Dojechali do Bratysławy, tam połączyli się z transportami Żydów wiedeńskich i słowackich, wsiedli na barki i popłynęli tym Dunajem, który jednak zamarzł. Transport utknął w Serbii, gdzie Żydów internowano. W 1941 r. weszli Niemcy i wszystkich wymordowali w Šabacu pod Belgradem.
Inni z kolei dopłynęli do Palestyny, ale Anglicy ich nie wpuścili, statek się błąkał po Morzu Śródziemnym, Egejskim i Adriatyku, nawet wrócił na Morze Czarne, w końcu Anglicy wtrącili ich do tzw. obozu przejściowego na Mauritiusie, gdzie większość przetrwała wojnę. Część gdańskich Żydów wylądowała nawet w dalekim Szanghaju. Były też słynne Kindertransporty, w ramach których uratowano blisko 11 tysięcy dzieci żydowskich z całego kontynentu, między innymi setkę z Gdańska. One najpierw jechały pociągami do Berlina, potem do Holandii, stamtąd promem do Anglii i dalej pociągiem do Londynu na stację Liverpool Street Station.
Od 2007 roku mam kontakt z ponad 20 ludźmi, którzy wyjechali z Gdańska jako dzieci. Dokładnie 3 maja 2009 roku obchodziliśmy w Gdańsku 70. rocznicę pierwszego Kindertransportu. W sumie z Gdańska wyjechały trzy takie transporty. Poza spotkaniem z ocalonymi zrobiliśmy też dużą wystawę, zachowały się np. zdjęcia i filmy z przyjazdu do Anglii. Dzieci wyjeżdżały autobusem z Wyspy Spichrzów do Malborka i tam dopiero przesiadały się w pociąg do Berlina. Wszystkie transporty z Europy przybywały na Liverpool Street Stadion.
Wśród uciekinierów był Frank Meisler, który wyjechał z Gdańska 25 sierpnia 1939 roku. Meisler jest rzeźbiarzem i mieszka w Izraelu. Jest autorem pomnika stojącego od kilku lat na stacji Liverpool Street Stadion. Wpadłem na pomysł, żeby podobny pomnik – przedstawiający dzieci z walizkami i fragment torów kolejowych – postawić w Gdańsku. Odsłonięty został w maju na Dworcu Głównym. Bliźniaczy figuratywny pomnik pojawi się też na dworcu Friedrichstrasse w Berlinie, gdzie mali uciekinierzy mieli przesiadkę do pociągów jadących do Holandii. Powstanie “sieć”, która opowiadać będzie o exodusie żydowskich dzieci. Temat ten jest też elementem mojej pracy nad nową książką.
Czy Gdańsk poza wątkiem żydowskim w jakiś sposób cię inspiruje?
Cała moja rodzina pochodzi ze wschodu Polski. Ojciec dostał pracę w Gdańsku i ja się tutaj urodziłem. Pod koniec lat 80. w gronie przyjaciół z pokolenia obecnych pięćdziesięciolatków – zaczęliśmy poważnie myśleć o historii Gdańska, staraliśmy się odkryć tę prawdziwą historię miasta. Natomiast po upadku komuny, na początku lat 90 mogliśmy już coś z tym zrobić. Powstał wtedy album ze zdjęciami dawnego Gdańska, jednym z autorów był obecny premier Donald Tusk. Myśmy się wszyscy urodzili w Gdańsku, ale my wszyscy jesteśmy nie stąd.
Cała historia mojej rodziny nie jest związana z Gdańskiem, ale z tej historii nie zostały żadne pamiątki, bo wszystko zostało zniszczone. Został jakiś talerz, łyżeczka, dzbanuszek – nic poza tym. Moi rodzice zaczynali w obcym miejscu od zera. Groby naszych dziadków, stryjów, są zupełnie gdzie indziej i to dotyczy większości ludzi z mojego pokolenia. Zaczęliśmy więc szukać swojego miejsca tutaj. Jako mały chłopak zbierałem fotografie rodzin gdańskich. Zaczęliśmy na ten Gdańsk patrzeć inaczej niż w peerelowskiej szkole, gdzie zawsze był częścią Polski etc.
Myśmy już wcześniej, jako dzieci odkrywali, że ten Gdańsk wcale nie zawsze jest polski. Choćby te przysłowiowe kurki nad zlewem w kuchni, z napisem warm i kalt, albo skrzynki pocztowe. To co myśmy znajdowali na strychach i w piwnicach nie było polskie. Zaczęliśmy jakoś te historie poznawać i odkrywać elementy, i odkrywać łączność z tym, co się tu działo wcześniej. W szkole poznawaliśmy historię Gdańska, jako starego piastowskiego grodu, który nagle opanowany został przez nazistów.
Zaczęliśmy odkrywać wielką różnorodność tego miejsca na globusie – gdzie jeden mówił po niemiecku, a drugi po polsku. Zaczęliśmy patrzeć na historię Gdańska w sposób szerszy niż tylko najpiękniejsze lub najbardziej plugawe momenty w jego historii. Gdańsk jeszcze w epoce prześladowań religijnych w Europie był ostoją tolerancji religijnej i etnicznej. Już w XVI wieku wcielał w życie ideały, które Unia Europejska podjęła dopiero w naszych czasach.
W tej chwili dla przeciętnego gdańszczanina nie ma problemu z niemiecką przeszłością miasta?
Znamienna jest historia z Gunterem Grassem, który po raz pierwszy przed swoimi 80 urodzinami w 2007 roku oficjalnie ujawnił, że jako młody chłopak był w Waffen-SS. Oczywiście, że wolałbym, żeby nie był, ale był… W Gdańsku przeprowadzono referendum, czy odebrać Grassowi honorowe obywatelstwo miasta i wynik był jednoznaczny, że nie. Miasto urządziło mu urodziny – jest po prostu wybitnym gdańszczaninem, piszącym po niemiecku, który jeszcze w najgorszych czasach „zimnej wojny”, działał na rzecz pojednania polsko-niemieckiego. Uznaliśmy to w Gdańsku za potwierdzenie wspólnej tożsamości europejskiej.
@
UWAGA: W 2022, czyli w 13 lat po przeprowadzeniu tego wywiadu okazało się, że 1-budynkowe getto w Gdańsku – Spichlerz Czerwonej Myszy na Wyspie Spichrzów, skąd szkopy deportowały Żydów do obozów zagłady – nadal nie zostało upamiętnione. Po starym Czerwonym Spichrzu nie ma tam nawet śladu, bo w swoim czasie został zburzony przez Armię Czerwoną. Straszy tam tylko nadal pusta parcela – nie ma nawet żadnej tablicy pamięci. (eb).