WSPOMINKI O…PORĘBIE
TELAWIW OnLine: Wczoraj odbył się pogrzeb Bohdana Poręby – facet umoczony był kiedyś w chamskim antysemickim nurcie komuny („Grunwald”). Pochodził z Bydgoszczy, gdzie w latach szkolnych kolegował się z późniejszym adwokatem, Romanem Kesslerem, mieszkającym od 1960 w Izraelu. Najbliższym przyjacielem Romana w tamtych czasach i po dzień dzisiejszy jest Jerzy Hoffman. Jesienią 2012 w Wawie wyszła biografia Romana Kesslera mojego autorstwa pt. „Warszawski Beduin” – w której jest też fragmencik o Porębie…
@
…Moje wyjazdy do Polski odbywały się i odbywają głównie pod kątem spotkań z Jurkiem Hoffmanem. W trakcie wizyt u niego na Mazurach miałem okazję poznać wielu artystów i ludzi kina. Najbardziej zaskakujące spotkanie miałem jednak w 1995 roku, gdy zatrzymałem się na kilka dni w warszawskim hotelu Europejskim. Siedzieliśmy z dawną koleżanką szkolną mojej siostry, popijając koniaczek Courvoisier i przegryzając izraelskimi bakaliami, gdy nagle zadzwonił telefon. Kto mówi? – Bohdan Poręba, którego nie widziałem 35 lat. W swoim czasie czytałem w Izraelu, że został szefem antysemickiego „Grunwaldu”, a jego prawą ręką był aktor Ryszard Filipski.
„Słyszałem, że jesteś w Warszawie i chciałbym koniecznie się z tobą spotkać” – powiedział. Odrzekłem, żeby przyjechał do hotelu. Pół godziny później zastukał do drzwi, stanął przede mną z tym swoim wysokim czołem i powiedział: „Tyś się k. nic nie zmienił”. Odpowiedziałem mu w podobny sposób; poznałem go z koleżanką mojej siostry, dopijamy Courvoisier. On oczywiście coś mi długo i gęsto tłumaczy na temat patriotycznego „Grunwaldu”, że to w ogóle nie była antysemicka organizacja – temat był mi akurat dosyć dobrze znany, pisano o tym często w izraelskiej polskojęzycznej gazecie „Nowiny-Kurier”.
W końcu przerwałem mu:
„Powiedz Bohdan, czy ksiądz Jankowski ma rację, twierdząc, ze Polską rządzi tzw. żydokomuna?”
Na to on: „ Oczywiście, czysta prawda”.
Na co ja: „To udowodnij”.
„Wszystkie media są zdominowane przez Żydów. Wszyscy ministrowie są Żydami.
Na to ja wysuwając ręce: „To wyliczaj na palcach”!”
Na to on: „Jeśli nawet nie wszyscy ministrowie, to przynajmniej żony mają Żydówki”…
Na to ja: „Nie widziałem jeszcze twojego filmu „Hubal”, podobno jest dobry. Po co w ogóle zajmujesz się tym problemem, zamiast po prostu kręcić filmy?”.
Na to on: „Wiesz co, mam do ciebie prośbę. Chciałbym zrealizować film „Meir Ezofowicz”… Czy nie mógłbyś mi pomóc w znalezieniu w Izraelu aktora do tytułowej roli w tym filmie?”
Poręba w czasach szkolnych był naprawdę sympatycznym kolegą. Siedział w klasie dwa rzędy przede mną pod oknem. Odwiedzaliśmy się nawzajem, poznałem jego rodziców (wysokiego zezowatego ojca), a on moich. Latem 1951 roku poprosił mnie, żeby skontaktować go z Hoffmanem, bo też chciał studiować reżyserię, a Jurek był już wtedy po pierwszym roku studiów filmowych w Moskwie. Poszliśmy do Hoffmanów i odbyło się spotkanie robocze. Poręba nie był oczywiście wtedy negatywnie nastawiony do Starszych Braci; zresztą poza jednym wypadkiem nigdy w czasach szkolnych ani uniwersyteckich nie zetknąłem się z tym chlubnym zjawiskiem.
Po maturze widywaliśmy się chyba tylko, gdy nasza klasa spotykała się latem w Bydgoszczy w parku koło szkoły; studiował już wtedy w łódzkiej Filmówce. Kilka lat po tej rozmowie w „Europejskim” byłem na zjeździe wszystkich absolwentów naszego gimnazjum im. Waryńskiego w Bydgoszczy – z naszej klasy zjawił się kolega Poręba, prof. Czesław Kłyszejko (znany ginekolog) i ja. Wieczorem odbyła się wielka uroczystość w Operze Bydgoskiej, siedzieliśmy obok siebie w loży – potem już nie miałem z nim kontaktu i siłą rzeczy przestałem zajmować się poszukiwaniami kandydata do roli Meira Ezofowicza…
BTW RYSZARDA FILIPSKIEGO…
…W ramach moich błyskawicznych wyskoków na plany filmowe Jurka Hoffmana wylądowałem też kiedyś w Biskupinie, gdzie robili „Starą baśń”. Wydzierżawili wtedy wielką łąkę od dwoch skandynawskich gejów i tam kręcili niektóre sceny. Nocowaliśmy w Wenecji pod Poznaniem. Rano przy śniadaniu zobaczyłem aktora Ryszarda Filipskiego, o którym wiedziałem, że kiedyś był człowiekiem numer 2 po Bohdanie Porębie w „Grunwaldzie”.
„Wiele słyszałem o panu. Był pan zastępcą mojego dawnego kolegi szkolnego Bohdana Poręby” – zagadnąłem pogodnie. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem i wtedy mu się przedstawiłem: adwokat Roman Kessler z Tel Awiwu. I to był początek nowej wspaniałej przyjaźni… Od tego momentu Filipski dosłownie nie odstępował mnie na krok; chodził za mną wszędzie, tłumacząc na okrągło, że on się w ogóle w „Grunwaldzie” nie udzielał…
Głównym operatorem był nie żyjący już niestety Rosjanin, Sasza Lebieszew, bliski kolega Jurka jeszcze ze studiów, nie stroniący od kielicha… Mówiono o nim, że pije wprawdzie tylko raz dziennie, ale za to od rana do wieczora.
Byłem świadkiem kręcenia sceny, gdy na tej wielkiej łące palili zwłoki kmiecia, którego rolę odtwarzał… Ryszard Filipski. Jego łkającą małzonkę grała natomiast wspaniała Anna Dymna, którą poznałem już kiedyś na bankiecie w Krakowie w czasie objazdu Polski z „Ogniem i mieczem”. Lekki deszczyk siąpił i musieli zrobić kolejną przerwę w zdjęciach; korzystając z okazji chciałem zagadnąć Dymną, ale zdenerwowany Jurek zaczął się wydzierać… Wreszcie Filipski zapłonął efektownie na stosie, gdy nieco się rozpogodziło. Potem wszystkich nas zaproszono do Żnina, gdzie znajomy kierownik kolejki wąskotorowej chciał, żebyśmy się koniecznie przejechali jego ciuchcią.
@