TELAWIW OnLine: ODKRYŁEM SWOJĄ ATLANTYDĘ.
TELAWIW OnLine: Na krakowskim Kazimierzu w dniach 25 czerwca – 5 lipca odbędzie się jubileuszowa 25 edycja Festiwalu Kultury Żydowskiej (FKŻ). W centrum TLV na bulwarze Rotszylda 19 maja o godz. 20 wystąpią izraelskie grupy muzyczne, wybierające się na ten festiwal. Tu rozmowa z szefem FKŻ Janem Makuchem, którą zrobiłem w 2009. do książki פולין דווקא – Dawka Polin (Właśnie Polska) opublikowanej w języku hebrajskim przez wydawnictwo największej izraelskiej gazety Jedijot Achronot. Jest to reportażowy przewodnik po Krakowie, Warszawie, Łodzi i Gdańsku – tworzący platformę do rozmów z 20 świetnymi ludźmi o tym, jak polska kultura dała radę przejść przez czasy komuny. I o paru innych rzeczach…
@
Na Kazimierzu początkowo osiedlali się głównie Żydzi z Pragi. W tamtych czasach Kazimierz leżał na wyspie, gdyż Wisła płynęła w tym rejonie dwoma korytami. W II połowie XIX wieku jedno z nich zostało zasypane – przebiega tam teraz szeroki bulwar Dietla – a Kazimierz został połączony z lądem stałym. Po Żydach zostały tylko mury i groby. Pozbawiony dawnych mieszkańców Kazimierz od prawie 20 lat postrzegany jest głównie przez pryzmat Festiwalu Kultury Żydowskiej, którego dyrektorem jest Janusz Makuch.
To może powiedz, skąd właściwie wziął się ten festiwal? – pytam Janka.
To się wszystko zaczęło tak naprawdę od mojego zainteresowania Puławami. Urodziłem się tam w 1960 r. i byłem chłopakiem dość niepokornym, to znaczy czytałem dużo książek, ale też i grałem w nogę i bardzo zainteresowałem się historią Puław. Głównie zafascynował mnie park – 30 hektarów na skraju wyżyny Lubelskiej, gdzie Czartoryscy postawili swój piękny klasycystyczny pałac w XVIII w., ale co najważniejsze – otworzyli dwa pierwsze muzea historyczne w Polsce.
W 1800 roku księżna Czartoryska otworzyła muzeum w tzw. Świątyni Sybilli i 7 lat później, książę Józef Poniatowski otwierał to drugie muzeum historyczne w tzw. Domku Gotyckim. Księżna Czartoryska, poza tym, że miała masę romansów z wrogami naszego nie istniejącego wtedy państwa, czyli z Rosjanami, to nagromadziła masę pamiątek narodowych. Tak powstały dwa wielkie zbiory muzealne, które po upadku powstania 1831 r. znalazły się w Paryżu, skad następnie przewędrowały częściowo do Muzeum Czartoryskich na ul. Świętego Jana w Krakowie.
Fascynowałem się tą historią – miałem wtedy może z 15 lat – i byłem takim nieformalnym przewodnikiem, ponieważ bardzo dużo wiedziałem, byłem wyszczekany i oczytany. W pewnym momencie – jak dziś pamiętam – byłem w księgarni i zacząłem rozmawiać z profesorem Michałem Strzemskim. To był człowiek, który interesował się kulturą i religią prawosławia, judaizmem i filozofią żydowską. Od słowa do słowa, on mnie pyta – A wiesz, że połowa populacji w Puławach przed wojną to byli Żydzi?
I to był pierwszy moment w moim życiu… To był dla mnie niesłychany impuls – nic o tym nie wiedziałem. Może wcześniej słyszałem słowo „Żydzi”, ale bez żadnych konotacji. Powinienem był cokolwiek już wiedzieć, ale nie wiedziałem. Nie uczono nas o niczym – ani o Holocauście, ani o Cukiermanie, ani o Edelmanie, o niczym, a jeżeli ktoś zginął w obozie to nie Żydzi, tylko obywatele Polski, Polacy.
Zapytałem, Kto to byli ci Żydzi? i tak się zaczęła nasza, niesłychanie dla mnie twórcza i zmieniająca moje życie, znajomość. On został po prostu moim nauczycielem. Zacząłem go odwiedzać i zaczął mi opowiadać różne rzeczy – od strony historycznej, od strony politycznej, od strony kulturowej, od strony religijnej. To był człowiek, pochodzący z arystokratycznej rodziny, urodzony w Puławach, niesłychanie otwarta głowa i na pewno znał kiedyś wszystkich Żydów w Puławach. W latach 80. przedstawił swoją wiedzę w książce wydanej przez „Znak” w Krakowie pt. „W blasku menory. Zgasłemu nagle światu puławskich Żydów.”
On mi to wszystko opowiadał, zaczął mi budować wiele kontekstów, miał fenomenalną pamięć, potrafił przytaczać całe stronice książek ze swojego księgozbioru, który spłonął w czasie wojny. Bardzo charakterystyczna postać, wysoki, siwy, ostrzyżony na jeża, z laską o srebrnej gałce, zawsze dumny. Absolutnie wyróżniająca się postać w tej spauperyzowanej magmie komuny. On mnie jakoś przygarnął do siebie i to był mój pierwszy melamed. Gdyby nie spotkanie w księgarni i to proste pytanie, które obnażyło całą moja ignorancję, ale zarazem otworzyło ogromny obszar wiedzy, to pewnie nie rozmawialibyśmy dziś na Kazimierzu.
Okej, to cię musiało inspirować; książek nie było żadnych, lata siedemdziesiąte. Chciałeś się więcej dowiedzieć i co?
Studia w Krakowie. Ten Kraków zaczął się dla mnie symbolicznie, ponieważ Strzemski akurat pisał tę książkę o Żydach puławskich i poprosił mnie, żebym – jak będę jechał na zajęcia – zabrał część manuskryptu do wydawnictwa „Znak”, które mieściło się wtedy przy ulicy Siennej, naprzeciwko Klubu Inteligencji Katolickiej. Ja ten manuskrypt wziąłem pod pachę i zaniosłem – był rok 1980 – siedziała tam jakaś młoda dziewczyna, oddałem manuskrypt i zaczęliśmy rozmawiać.
I tak zacząłem przychodzić do „Znaku” – spotkałem tam ludzi o bardzo otwartych umysłach, ludzi prożydowskich, światłych katolików. „Znak” wydawał też miesięcznik o tej nazwie. Po roku czy dwóch dowiedziałem się, że przygotowują podwójny numer poświęcony relacjom polsko-żydowskim. W 1983 r. ten numer wyszedł. Przychodziłem tam nadal i spotykałem się z tą dziewczyną, rozmawialiśmy, okazało się, że ona świetnie zna angielski, jest po Anglistyce i zaoferowała się, że będzie mnie uczyć. Krótko mówiąc, w ten sposób poznałem moją żonę, Marysię.
W międzyczasie nastąpiła moja pierwsza wizyta na Kazimierzu – październik 1980 r. – to było moje pierwsze zetknięcie z Kazimierzem, który w porównaniu z dniem dzisiejszym był inną galaktyką. Wtedy Kazimierz był pusty, opuszczony, ciemny, szary i bez ludzi, tylko menele. Pamiętam, że był piątek wieczór i były otwarte dwie synagogi Tempel i Remuh. Szukałem synagogi Tempel, doszedłem w końcu na miejsce i widzę, że jest ciemno w oknach, ale zauważyłem, że na tyłach budynku palą się jakieś światła.
Ośmieliłem się i zastukałem. Otworzył mi stary Żyd, nie widzący na jedno oko i zaczął do mnie coś mówić w jidysz. Wtedy już wiedziałem, że to jest jidysz. Mówię do niego, że nie rozumiem, że jestem Polak i czy mogę wejść. On mówi, wejdź. No i wszedłem i poznałem tych ludzi. Wiesz, to jest sentymentalne, ale ja ciągle pamiętam to ciepło; tych ludzi, którzy w większości już umarli. Potem już konsekwentnie tam chodziłem – w piątki, soboty, zacząłem wchodzić w ten świat. Poznałem też kilku takich jak ja nie-Żydów i postanowiliśmy, że będziemy się spotykać i uczyć na własną rękę języka hebrajskiego i kultury jidysz.
Zaczęliśmy sobie organizować wykłady w dawnej siedzibie TSKŻ i tak to wszystko się zaczęło rozwijać. Środowisko „Znaku”, Strzemski, środowis ko fascynatów kulturą żydowską, 40 rocznica powstania w Getcie Warszawskim, która otworzyła możliwość publikacji wielu materiałów. Wtedy władza zaczynała odpuszczać w temacie żydowskim. Wszedł na ekrany Skrzypek na dachu, Jerzy Kawalerowicz zrobił Austerię. Jeszcze studiowałem, dostawałem masę bibuły, która w dużej części poświęcona była tematyce żydowskiej – był fascynujący ferment. Zaczęło się to wszystko składać w jakiś przebogaty obraz.
Fascynacja narasta. Zaczynamy się robić coraz bardziej aktywni. Organizujemy marsz z Kazimierza na Podgórze w rocznicę likwidacji getta kra kowskiego. Ja jednocześnie zakochuję się w Marysi, żenię się w 86. roku. W tymże roku Krzysztof Gierat organizuje przegląd filmów o tematyce żydowskiej w kinie Mikro (obecne „Apollo”). Tam właśnie poznaję Gierata i innych ludzi, zaczynam jeździć; w Warszawie ktoś orga nizuje tydzień kultury żydowskiej. W 1987 r. ukazuje się słynny artykuł Jana Błońskiego Biedni Polacy patrzą na getto.
W tym samym roku albo rok później TVP pokazuje okrojony film Shoah Clauda Lanzmanna, niestety z antysemickimi komentarzami. W każdym razie nie ma już odwrotu. Z jednej strony budzi się w nas świadomość Żydostwa, jako części naszej wspólnej, integralnej, duchowej spuścizny, ale też świadomość Żydostwa postrzeganego jako zupełnie odrębny świat, jako wartości samej w sobie – świata sakralnego i świeckiego. Ja jestem tym coraz bardziej pochłonięty, coraz bardziej jestem zafascynowany. Ten festiwal nie wziął się znikąd.
Już w 1986 r. rozmawialiśmy z Gieratem, że coś trzeba zrobić. Zróbmy festiwal. W 1988 roku odbył się pierwszy malutki festiwal w tym samym kinie Mikro. Ale już dojrzeliśmy do tego, żeby coś zrobić na wiekszą skalę. Gierat był doświadczony w kinie. Wiedzieliśmy, że nikt wcześniej nie pokazał wszystkich filmów żydowskich w jidysz, zrobionych przed wojną. Zbierzmy wszystko co jest w Filmotece Polskiej – nieważne, że bez tłumaczeń – znajdziemy ludzi, którzy nam na żywo przetłumaczą. Pokazaliśmy 13 ocalałych długometrażowych filmów- wzięliśmy dwóch ludzi do tłumaczenia. Nie pamiętam jak z tego wybrnęliśmy.
Otworzyliśmy ten pierwszy festiwal sesją naukową Żydzi-Polacy, spotkanie, kultura, nawet napisałem krótki tekst o tym, że te kultury tak właści wie się jednak nie przenikały. Na otwarcie przyjechał ze strony izraelskiej Mordechaj Palcur, szef sekcji interesów Izraela w Warszawie (późniejszy ambasador po wznowieniu pełnych stosunków). Był koncert Sławy Przybylskiej, Piwnica pod Baranami, a w synagodze na Kazimierzu otworzyliśmy wystawę zdjęć Kazimierza z lat 50. Ten festiwal dał ludziom możliwość otwarcia się, część z nich była w jarmułkach. Przyjechali do Krakowa i wyglądali jak przybysze z innej planety. Dziś widok jarmułki już nikogo nie dziwi, ale wtedy budzili zdumienie na ulicy.